Kiedy miał 12 lat, tańczył o wejście do legendarnego składu B-Boyów Rock Steady Crew. Cztery lata później, już na czele tej ekipy, ruszył za ocean zarażać breakingiem Paryż czy Londyn. Był początek lat 80. XX wieku… Breaking rozlewał się powoli z Bronxu na resztę świata. Ponad 30 lat później, B-Boy Crazy Legs będzie jednym z najbardziej utytułowanych i zasłużonych postaci na scenie tanecznej. Z nominacją m.in. do nagrody MTV za najlepszą choreografię (w klipie Wyclefa Jeana) i wyróżnieniem Hip Hop Pioneer Award, przyznawaną przez magazyn „The Source”.
Jak to było dorastać w takiej dzielnicy jak Bronx w latach 70.?
B-Boy Crazy Legs: Dorastałem wokół muzyki. Wszyscy moi trzej bracia byli DJ-ami i w tamtym czasie Bronx był miejscem bardzo imprezowym. Moi wujkowie na przykład organizowali tam takie jam sessions w weekendy, podczas których grali ze znajomymi na różnych instrumentach. Ograny, gitary, konga, bongosy… Cuda się tam działy, cuda!
Jakiej muzyki słuchałeś jako dziecko?
W mojej rodzinie była zakorzeniona głęboka miłość do wszelkiego rodzaju muzyki. Niezależnie od tego, czy była to latynoska nuta, funk, soul, salsa, mambo czy doo wop – zawsze grała jakaś płyta! Na pewno dorastałem w otoczeniu uduchowionej muzyki i fajnych wibracji. Pochodzę z portorykańskiej rodziny, więc jeśli mieszkałeś w takim domu, radio tam miałeś zawsze włączone. Zawsze w nim grała jakaś muzyka.
8 min
B-Boy Crazy Legs pomaga Puerto Rico
We wrześniu 2017 Puerto Rico nawiedziły dwa potężne huragany. Jeden z najbardziej znanych B-Boyów - Crazy Legs - ruszył wtedy w rodzinne strony z pomocą.
OK, ale czy pamiętasz jedną piosenkę, która najlepiej podsumowuje klimat tamtych czasów?
A tak, na pewno… „To Be With You” Joego Cuby. Znasz to? Piękna ballada! Sprawdź ją koniecznie.
Kiedy cały Bronx zaczynał tańczyć, wielu B-Boyów bawiło się też w graffiti, wielu łapało za mikrofon i rymowało. Ty z czym eksperymentowałeś?
Próbowałem wszystkiego. (śmiech) Próbowałem oczywiście grać, bo tak jak mówiłem wcześniej, moi bracia byli DJ-ami. Kiedy wychodzili z domu, zakradałem się do ich gramofonów i próbowałem grać. Pamiętam, że któregoś dnia coś tam przełączyli i nie wiedziałem, co robię! (śmiech) W moim życiu było też graffiti, pisałem rymy, ale odkąd wpadłem na pierwszy jam B-Boyów, robiłem już tylko to.
Ten jeden moment wystarczył?
Tak, to było w 1977 roku na Katonah Avenue. Wcześniej widziałem co prawda taniec w różnych sytuacjach, ale za bardzo tego nie czułem. Nie wiedziałem, co to jest. Myślałem nawet, że trochę dziwny jest ten „taniec”. Widziałem na przykład, jak mój brat rzuca się na podłogę i myślałem: „O mój Boże! Co on robi?! Trochę wstyd...”. Wszystko zmienił ten jeden jam – nie byłem już tylko widzem, ale spróbowałem tańca na własnych nogach. I to była kolosalna różnica! Naprawdę tego dnia ożyłem, to było coś niesamowitego.
Pamiętasz pierwszy utwór, do którego tańczyłeś?
Niestety nie znam dokładnej piosenki, wtedy słyszałem w uszach tylko te breaki. Słyszałem perkusję. Ale w tamtych czasach wśród największych B-Boyowych hymnów były takie klasyki, jak „Apache”, „Give It Up and Turn it Loose”, „7 Minutes of Funk”, „Dance to the Drummers Beat”… Ta muzyka uświadamiała mi, że wkraczam w zupełnie nowy świat i na pewno chcę go odkrywać.
W tej muzyce byłeś bardziej hip-hop czy disco?
Kiedy zacząłem tańczyć, DJ-e grający disco żartowali z tych, którzy grają hip-hop, bo ci nie potrafili mieszać gatunków. Z kolei DJ-e hiphopowi śmiali się z drugich, bo tamci grali tylko w rytmie 4/4... To była taka „wojna na słowa”. Ale dla mnie istotne było to, czy dobrze się do danego kawałka tańczy. Weźmy na przykład „Turn the Beat Around” – masz tam świetny break, zajebisty wręcz, ale to przecież nie jest hip-hop!
Gdybyś mógł dziś wrócić do tych lat młodości, najchętniej do jakiego disco kawałka byś wtedy zatańczył?
Chyba do tego „Turn the Beat Around”. To jest przebój disco, nagrany w szybkim tempie, ale nadal możesz być przy nim bardzo funky, możesz dobrze wykorzystać ten bit. Albo bongosy! Słyszałeś je w tym utworze? Coś niesamowitego!
Zostawmy disco, pogadajmy o hip-hopie. Jak ważne były dla ciebie narodziny tej muzyki i kultury?
Wiesz, ja zacząłem tańczyć w 1977 roku, słowo „hip-hop” pojawiło się dopiero w okolicach 1982 roku. Więc tak naprawdę nigdy nie przywiązywałem wagi do terminologii. Kiedy zaczynałem, liczyła się tylko muzyka, nie miało znaczenia, jaki to jest „gatunek”. Hip-hop w tym czasie mógł być wszystkim. W 1979 roku, kiedy Grandmaster Flash zaczął ciąć utwory, miałeś w nich wszystko – nawet rock, metal, AC/DC. Potem MC’s zaczęli z czasem przejmować mikrofon, ale to jeszcze nie był rap ani hip-hop jako gatunek. To były emocje, to była zabawa. Tylko to się liczyło.
26 min
ABC... Red Bull BC One
Od swoich początków aż do dzisiejszych, niezwykle emocjonalnych bitew – sprawdź wszystko, co musisz wiedzieć o tym wyjątkowym wydarzeniu tanecznym.
Jesteś na scenie od jej początku – twoim zdaniem muzyka, do której tańczą B-Boys i B-Girls ewoluowała na lepsze lub gorsze?
Myślę, że muzyka, jak i wszystko inne, przechodziła różne wzloty i upadki. Niektórzy B-Boys i B-Girls muszą w tej chwili tańczyć w rytmie do 122 bpm i szybciej, bo tylko mogą się rozerwać, kiedy muzyka jest naprawdę szybka. Zapominają, że nasz taniec wywodzi się też z funku i soulu. Że tańczyć wolniej nie znaczy gorzej.
A młodzi tancerze w ogóle przywiązuję wagę do muzyki jak ty kiedyś?
Myślę, że na pewno jest pośród nich większa różnorodność, jeśli chodzi o to, do czego tańczą. Jest też większa świadomość, że podstawy breakingu to nie wszystko i trzeba dać się ponieść muzyce, by móc rozwijać swój własny styl.
4 min
Red Bull BC One: 9 podstawowych ruchów
Najlepsi B-Boys i B-Girls z całego świata pokazują podstawy breakingu i na czym polega Red Bull BC One.
Pamiętasz najgorszy utwór, do którego musiałeś tańczyć?
Nie było takiego! Inaczej zatrzymałbym się i powiedział DJ-owi: „Nie tańczę do tego gó*na!”. (śmiech) Ale tak poważnie mówiąc to czasami DJ-e grają jakiś dziwny numer, który masz ochotę podsumować: „Nie tańczę do tego”, jednak musisz wcześniej sprawdzić reakcję publiczności. Jeśli tobie się coś nie podoba, a tłumowi wręcz przeciwnie, musisz spróbować. Ja zawsze miałem to szczęście, że dawałem radę.
Jaka jest więc twoja ulubiona melodia do bitwy?
Hmm…. Pierwsza, jaka przychodzi mi do głowy to „Mambo No.5”.
Co? „Mambo No.5”?!
(śmiech) Tak! Ale nie ta komercyjna wersja Vegi… Mówię o oryginale Samba Soul. Ten doprowadza mnie do szału!