Jetson ONE to załogowy oktokopter w konfiguracji H, którego seryjną produkcję właśnie rozpoczęła szwedzka spółka Jetson AB. Jednym z jej udziałowców i głównym konstruktorem tej maszyny jest Polak. Natomiast samo urządzenie powstało we Włoszech. Sukces projektu polega na tym, że Jetson jest jednym z pierwszych, jeśli nie pierwszym na świecie załogowym statkiem powietrznym przypominającym drona, który z deski kreślarskiej trafił na halę produkcyjną, dzięki czemu zostanie wyprodukowany w większej ilości egzemplarzy, które trafią do użytkowników na całym świecie. Tym samym jego konstruktorom, którymi są Tomasz Patan i jego wspólnik Peter Ternström, udało się wyjść poza fazę prototypu i wcielić ich marzenie w życie. Ich celem jest to, żeby czymś takim mógł latać każdy - nie koniecznie musząc posiadać licencję pilota. Porozmawialiśmy z Tomkiem o możliwościach urządzenia i futurystycznej wizji przyszłości, na nadejście której… „jest jeszcze za wcześnie”.
Czy Ty też masz pomysły, które mogą zmienić otaczającą Cię rzeczywistość? Studiujesz? Weź udział w Red Bull Basement i wygraj udział w międzynarodowych warsztatach, które pomogą Ci wcielić w życie Twój projekt. Szczegóły na: www.redbullbasement.com
35-letni Tomek Patan nie jest z wykształcenia konstruktorem maszyn latających. Studiował architekturę na Politechnice Gdańskiej, ale zdał sobie sprawę, że to nie jest ta ścieżka, którą chciałby podążać. Miał wiele pomysłów i pasję, którą pielęgnował w sobie od 10 roku życia. Budował modele latające i drony. Wpadł na pomysł, aby uczynić z tego biznes. Zaczął tworzyć konstrukcje, które pozwalały na przenoszenie kamery i filmowanie z powietrza. Początkowo były to zdalnie sterowane helikoptery, a dopiero później popularne już dziś drony. Jetson wygląda i lata mniej więcej jak dron, tylko jest większy, szybszy i sterowany przez lecącego nim pilota. Tak jak nie można nazwać go „dronem”, nie można też „latającym samochodem”, bo nie jeździ po drogach – choć mniej więcej tym właśnie jest. Zobacz, jak lata prototyp i przeczytaj wywiad z Tomkiem, aby poznać historię jego ostatniego dzieła.
Czy Wy jako pierwsi uruchomiliście seryjną produkcję załogowych dronów?
Na świecie jest trochę firm zajmujących się czymś podobnym. Każdego dnia przybywają nowe. Każdy ma jakiś pomysł na ten biznes. Kilka z tych firm obiecuje, że takie rozwiązanie w formie produktu dostępnego dla każdej osoby wprowadziła lub niedługo będzie wprowadzać. Z tego co wiem, ciężko jest znaleźć coś takiego, co byłoby naprawdę dostępne. Wydaje się więc, że faktycznie, jako pierwsi, przynajmniej w tej części świata, oferujemy możliwość zakupu. Mamy swoich dostawców części, swoją metodę produkcji, dzięki czemu mogliśmy do tego etapu przystąpić.
Macie firmę w Szwecji. Ty, jako jeden z konstruktorów jesteś Polakiem, a wasz produkt został stworzony we Włoszech. Opowiedz więcej o powstaniu o Jetsona.
Geneza całego przedsięwzięcia to była moja współpraca z panem Peterem Ternströmem, która zaczęła się w 2012 roku. Pan Peter organizuje eventy samochodowe Gran Turismo na torach wyścigowych na terenie całej Europy, a ja zapewniałem mu usługę filmowania tych wydarzeń z powietrza. Podziałaliśmy razem, a potem była przerwa. Po jakimś czasie skontaktował się ze mną przypominając sobie, że zajmowałem się również budową dronów. Zapytał, co sądzę o tym, aby wspólnymi siłami zbudować coś, co wstępnie nazwaliśmy „latającym krzesłem” – relatywnie niedrogi, prosty, kompaktowy pojazd o napędzie elektrycznym, który mógłby unieść jedną osobę i dać jej pełną kontrolę nad lotem. Sprawdziliśmy nasze możliwości i kompetencje w tych dziedzinach, z którymi trzeba by się było zmierzyć. Na tamtą chwilę miałem już dekadę doświadczeń w budowie dronów. Rozmawialiśmy o tym coraz częściej, aż w końcu postanowiliśmy, że nie ma na co czekać. Spotkaliśmy się, podzieliliśmy między siebie obowiązki. Uznaliśmy, że ciekawie będzie na początku przenieść tę operację do Włoch, bo tam Peter posiadał już odpowiedni warsztat. Zakupiliśmy brakujące narzędzia i wyposażenie - projekt ruszył. Z czasem postanowiliśmy tę naszą operację poszerzyć i dodatkowo otworzyliśmy siedzibę i warsztat w Polsce, gdzie mi było wygodniej pracować, ale prototyp, na którym odbył się oblot został stworzony we Włoszech. Mimo tego, że była jeszcze zima, pogoda była sprzyjająca. Po tym sukcesie padł pomysł, żeby założyć spółkę. Planowaliśmy rozpoczęcie sprzedaży seryjnej, a szwedzka marka dawała wizerunek niezawodności – wiadomo, Volvo itd. Nie bez znaczenia były warunki otwarcia i działania takiej spółki oraz reszta prawnych kwestii. Po prostu wygodniej było nam otworzyć ją w Szwecji. Z kolei naszym głównym rynkiem zbytu nie okazała się ani Polska, ani Europa, ale Stany Zjednoczone i tam planujemy ekspansję.
Kiedy dokładnie zaczęliście prace nad prototypem i kiedy nastąpił oblot?
Po raz pierwszy w sprawie tego projektu Peter skontaktował się ze mną pod koniec lata 2017 roku. Decyzję o rozpoczęciu prac podjęliśmy w listopadzie, a po kilku tygodniach przeprowadziłem się do Włoch. Trochę na wariata, ale zawsze lubiłem podróżować i próbować nowych rzeczy. Oblot odbył się w lutym 2018 roku.
Czy ten projekt rodził się w bólach?
Jak każdy odważny, niekonwencjonalny projekt, rodził się on w bólach. Zwykle w takim przypadku, kiedy zakłada się jakieś terminy i kamienie milowe, do których należy dojść dysponując jakimiś środkami, praktycznie nigdy się to nie zdarza. Tak samo my mieliśmy wiele problemów, które trzeba było pokonać. Nie raz spaliła się nam elektronika, mieliśmy problemy ze śmigłami, z doborem komponentów, z oprogramowaniem… Za stabilność odpowiada komputer pokładowy. To świeża rzecz, która wymagała zupełnie nowego podejścia. Ale to było sprawdzenie naszych możliwości, czy my faktycznie jesteśmy w stanie dojść do tego sami. Udało się to, ale nie obyło się bez przeszkód.
Co było największym problemem technicznym do rozwiązania?
Na całość tego projektu przypadało wiele problemów, które trzeba było rozwiązać od podstaw. Musieliśmy opracować wiele nieistniejących rozwiązań, których nie można po prostu zakupić gdzieś na rynku. W każdym zakresie – zarówno elektroniki, oprogramowania, doboru podzespołów napędu i częściowo aerodynamiki, czy całego systemu sterowania tym pojazdem, czyli interfejsu – wszystko to wymagało w mniejszej lub większej mierze przygotowania własnego rozwiązania. Największym problemem okazał się właśnie interfejs sterowania – przełożenie ruchu joysticków na faktyczne poruszanie się naszego prototypu w powietrzu.
Kiedy pierwsze egzemplarze trafią do odbiorców?
Pierwsze egzemplarze powinny trafić do odbiorców w pierwszej połowie przyszłego roku. Na razie będzie to 12 egzemplarzy – zarezerwowaliśmy 12 slotów produkcyjnych, żeby mieć pewność, że wykonamy tę robotę dobrze i że każdy z tych egzemplarzy będzie wykonany tak, żeby zagwarantować bezpieczeństwo użytkownikowi. Pierwszy seryjny egzemplarz, który już powstaje powinien trafić do obiorcy już na początku przyszłego roku. Jest to osoba z Kalifornii, która zdecydowała się wesprzeć nasz projekt i zakupić pierwszego Jetsona.
Czy naprawdę każdy może nim latać – takie jest hasło firmy?
To zależy od miejsca, kraju, w którym chcielibyśmy latać. W Stanach sprawa jest ułatwiona. Tam, na podstawie regulacji prawnych, każda osoba bez uprawnień pilota, bez dodatkowych badań lekarskich, jest w stanie kupić sobie taki zestaw, złożyć go i latać. Są oczywiście obostrzenia, które mówią, że nie można robić tego na przykład w terenie zabudowanym – należy zachowywać zdrowy rozsądek i latać zgodnie z przepisami. U nas w kraju cały czas się to zmienia, ponieważ są to nowe rzeczy. Prowadzimy rozmowy z Urzędem Lotnictwa Cywilnego na temat tego, jak to rozegrać prawnie, aby przyszli użytkownicy takiego sprzętu mieli jak najmniej zmartwień. Wiemy, że nie jesteśmy jedyni, a tym bardziej nie będziemy w przyszłości jako jedyni oferować takie urządzenie, dlatego te przepisy kiedyś będą musiały się u nas pojawić. Aktualnie obowiązujące regulacje mówią, że można użytkować maszynę w Polsce pod warunkiem odbycia odpowiedniego kursu i przestrzegania prawa lotniczego.
Gdyby obostrzeń nie było, jak wysoko, szybko i daleko moglibyśmy latać Jetsonem?
Bardzo modny jest teraz temat latających samochodów i latających taksówek. Pamiętam bajkę Jetsonowie, która dla wielu z nas była wyznacznikiem tego, co będzie w przyszłości. Ale już na początku założyliśmy, że nie będziemy starać się stworzyć takiego odpowiednika latającego samochodu, czy środka transportu dla populacji całego miasta, bo to absolutnie jeszcze nie jest ten czas. Chcieliśmy stworzyć możliwość zaznania bardzo przyjemnego uczucia latania, swobody, poruszania się w każdym kierunku. Z racji tego, jest to urządzenie bardziej podobne do skutera wodnego, czy do quada, gdzie w wolnym czasie można z niego skorzystać - pobawić się. Sporym ograniczeniem jest czas lotu, który w zależności od wagi pilota wynosi do 20 minut. Pilot maksymalnie może ważyć 110 kg. Przy wadze 85 kg, czas lotu wynosi 15 minut. Prędkość maksymalna w locie poziomym wynosi 100 km/h. Wysokość jest zależna od czasu lotu. Można założyć że przy 20 minutach moglibyśmy się wznieść na 1500 m, ale cała przyjemność z lotu jest największa na niskim pułapie, bliżej ziemi. Wątpię, żeby nasi użytkownicy mieli na celu wzbijanie się aż tak wysoko, bo cała frajda wynika z bycia relatywnie blisko ziemi, żeby poczuć prędkość i emocje z przemieszczania się nad terenem.
A co ogranicza możliwości tego statku powietrznego?
Przy silnych opadach deszczu, czy bardzo silnym wietrze latanie jest utrudnione – zresztą kokpit jest otwarty i być może nie każdy chciałby próbować latania przy takiej pogodzie. Nie polecimy tym do pracy w mieście, bo nad budynkami nie możemy się Jetsonem poruszać. Latanie nim pozostaje w sferze zabawy, ale nie wykluczamy zastosowania go na potrzeby wojska, służb ratunkowych, czy straży granicznej, albo bardzo szybkiego transportu cennych dóbr. Mimo pewnych ograniczeń, takie zastosowania są możliwe.
Ile wynosi czas ładowania baterii?
Godzinę. Nad tym też bardzo ciężko pracowaliśmy. Jest tutaj potrzebna duża moc. Parametry baterii były bardzo wyśrubowane i znalezienie odpowiedniej metody, która w ciągu godziny pozwalałaby użytkownikowi w pełni je naładować również traktujemy jako nasz sukces.
Mówisz o lataniu na małej wysokości, ale w lotnictwie często jest tak, że im wyżej tym bezpieczniej. O jakich systemach ratunkowych pomyśleliście?
Najbardziej zbliżonym statkiem powietrznym w stosunku do tego, co my oferujemy, jest helikopter. Tak samo, jak w tym przypadku, istnieje takie założenie, że lot jest bezpieczny, jeśli wysokość będzie na tyle mała, że upadek z niej nie będzie skutkował poważnymi obrażeniami – to kilka metrów. I taki pułap zalecamy użytkownikom. Po wyłączeniu silników helikopter może też wylądować z większej wysokości – w zależności od modelu jest to kilkadziesiąt metrów - wykonując manewr autorotacji. My nie mamy takiej możliwości, ale mamy na przykład balistyczny spadochron, wystrzeliwany w ułamku sekundy, który działa już od wysokości 20 metrów. W porównaniu do większości helikopterów ten margines pomiędzy bezpieczną wysokością lotu nad ziemią, do wysokości bezpiecznego otwarcia spadochronu jest dużo mniejszy, a zatem ta mniej bezpieczna strefa jest dużo węższa, bo wynosi zaledwie kilkanaście metrów. Mamy też opatentowaną ramę, tzw. klatkę bezpieczeństwa stanowiącą trzon konstrukcji, w której siedzi pilot – rozwiązanie inspirowane wyścigami samochodowymi, gdzie przy dużych prędkościach i dużych przeciążeniach kierowca pozostaje bezpieczny. Pilot lata w kasku i jest przypięty specjalnymi, czteropunktowymi pasami do fotela kubełkowego z kompozytów węglowo-aramidowych. Ma też laserowe czujniki Lidar, które dbają o to, aby użytkownik nie znalazł się w sytuacji zagrożenia kolizją z drzewem, budynkiem, czy nawet z ziemią, wyhamowujące Jetsona. Używamy też ośmiu silników, co nam daje spory margines bezpieczeństwa. Utrata jednego z nich nie powoduje żadnej krytycznej sytuacji – wciąż można bezpiecznie wylądować.
Jak widzisz możliwości zmieniania się świata wokół nas dzięki wykorzystaniu takich „załogowych dronów”? Kiedy będziemy mogli dolatywać czymś takim do pracy?
Jeśli chodzi o samą terminologię, nie ma czegoś takiego jak „załogowy dron”, bo dron z założenia jest bezzałogowym statkiem powietrznym. Zdaję sobie sprawę, że ciągle ciężko jest znaleźć określenie na tego typu statki powietrzne. Nawet „latający samochód” nie pasuje. Jak widzimy tutaj nie ma kół i nie można się tym pojazdem poruszać po drogach. Wymyślając nazwę naszej firmy chcieliśmy mieć wpływ na ostateczną nazwę takiego urządzenia, która mogłaby się przyjąć i mamy nadzieję, że taki pojazd w przyszłości będzie się nazywać po prostu Jetsonem. Być może uda nam się rozpromować tę nazwę na tyle, że potocznie przylgnie do tego typu rozwiązań. A wracając do pytania, uważam, że czeka nas to na pewno, ponieważ każdy wie, ile czasu poświęca się na dojazd do pracy – szczególnie w dużym mieście. Od kilkudziesięciu lat korzystamy z dobrodziejstw, jakie daje nam lotnictwo. Coraz łatwiej jest nam podróżować w powietrzu – czy to wylatujemy na wakacje, czy nawet przemieszczanie się na terenie kraju, z miasta do miasta drogą powietrzną. Staje się to coraz bardziej popularne. Brakuje tylko możliwości przejścia na skalę pojedynczej aglomeracji. To nas czeka na pewno, bo korzyści będą kolosalne. Udałoby się zaoszczędzić wiele pieniędzy, czasu i ochronić środowisko. Tylko są pewne wyzwania - w szczególności dotyczące regulacji prawnych, przepisów lotniczych. Łatwo sobie wyobrazić kilkadziesiąt tego rodzaju urządzeń w powietrzu bez jakiegoś systemu, który by to nadzorował. Ich zderzenie wiążę się z o wiele większymi konsekwencjami niż na ziemi. Już teraz widać, że nawet instytucje, które zajmują się tworzeniem takiego prawa, są żywo zainteresowane takimi zmianami, bo jest coraz więcej inwestycji w tym kierunku. Coraz więcej firm chce się zajmować opracowywaniem takiej technologii, czy nawet opracowaniem infrastruktury, która mogłaby umożliwiać takie podróżowanie.
Po trzech latach pracy nad zupełnie nowym projektem, czy uważasz, że ciężko jest przejść od pomysłu do jego realizacji przy przedsięwzięciu o takiej skali?
Na początku wydaje się, że wszystko jest do zrobienia. I to jest bardzo fajne! Trzeba mieć na początku taką wiarę w siebie i własne możliwości, że uda się do czegoś dojść. Po drodze pojawiają się pewne wątpliwości i potknięcia. Ale trzeba mieć jakiś założony od początku cel. Ważne jest też rozbicie sobie tego celu na poszczególne kroki i dążenie, być może nie od razu do tego celu, ale zaliczanie ich po kolei metodą małych kroczków. Jeśli uda mi się rozwiązać jeden problem, to być może będę mógł przystąpić do kolejnego. Takimi krokami teoretycznie udaje się rozwiązać całe duże zagadnienie. My też mieliśmy większy cel, który nas motywował. Chcieliśmy ujrzeć to na własne oczy i tym polatać. Obaj trochę siedzieliśmy w tym temacie – ja z racji tego, że zajmowałem się bezzałogowymi statkami powietrznymi, a Peter posiada licencję pilota. Każdy krok, każdy sukces dawał nam więcej motywacji, żeby dalej pracować nad całością. Suma małych sukcesów przekłada się na dalszą chęć pracy i realizację całego projektu.
Zobacz też inną wizję przyszłości:
5 min
Prawdziwy strój Iron Mana
Prawdziwy strój Iron Mana
Zatrudnialiście kogoś, czy wszystko robiłeś sam?
Pod koniec projektu pomyślałem, że fajnie byłoby nawiązać z kimś współpracę. Początkowo interesowałem się studenckimi kołami naukowymi. Skontaktowałem się z jednym, które zajmowało się budową samochodu wyścigowego. Także był taki epizod. Ale do końca do współpracy nie doszło. Większość projektu wykonałem we własnym zakresie. Robiąc to drugi raz przyłożyłbym więcej wagi do tego, żeby poszukać uzdolnionych osób, które chciałyby swoją pasję przelać na coś konkretnego.
Miałeś okazję przekonać się, jak kreatywni są inni ludzie i czy mają potencjał, żeby też tworzyć rzeczy mogące zmienić otaczający nas świat?
Mamy dzisiaj internet, w którym można znaleźć wszystko – zainspirować się każdym tematem i znaleźć ogromną ilość wiedzy na jego temat. Młodzież też ma taką możliwość i korzysta z tego. Ciągle powstają nowe projekty. Widzę, jak dużo osób jest zainteresowanych tym, jak tą przyszłość zmienić – jak wykreować własną przyszłość motywując się jeszcze bardziej odważnymi projektami. Myślę, że wiele osób wybierze podobną ścieżkę. Ważne jest, żeby nie iść utartymi szlakami, ale szukać tego, co w życiu przynosi nam największą satysfakcję. A jeszcze fajniej, jeśli znajdziemy ścieżkę, która pozwoli nam przekuć hobby, zainteresowania na faktyczne przedsięwzięcie – które nie dość, że nas utrzyma, czy pozwoli zatrudnić większą liczbę osób, to jeszcze zbliży nas do naszych celów, nawet jeśli mają korzenie w dzieciństwie. Z takimi możliwościami, jakie dzisiaj mamy, które daje szczególnie internet i komunikacja, mamy możliwość realizacji najśmielszych marzeń. Nie ukrywam, że wiedza, do której w ten sposób dotarłem i to, co zobaczyłem, było dla mnie motywacją do tego, czym dzisiaj się zajmujemy.
Lokalnymi partnerami projektu Red Bull Basement są:
Fundacja Młodej Nauki - rozwój I popularyzacja edukacji, nauki i kultury w Polsce: fmn.org.pl
Geek Girls Carrots - największa społeczność kobiet w technologiach na terenie CEE: gocarrots.org
Cambridge Innovation Center - platforma rozwoju ekosystemu innowacyjnego: cic.com/warsaw