Kobong
© Jacek Taszakowski / Universal Music Polska
Muzyka

Kobong: kompletny szok

„Oczyszczający, szalony, maksymalny odpał” – tak o muzyce zespołu Kobong pisało się w latach 90. 24 lata później na rynku pojawiają się wreszcie wznowienia tych nagrań.
Autor: Tomek Doksa
Przeczytasz w 7 minPublished on
„Debiutancka płyta tej kapeli przynosi dawkę niesłychanie czadowej muzyki zagranej z ogromną żywiołowością i spontanicznością” – recenzował pierwszą płytę Kobong Leszek Gnoiński w „Super Expressie”. „To płyta, która zachowując walory rocka dalece przerasta jego horyzonty” – pisał o drugim albumie „Chmury nie było” Rafał Księżyk w „Brumie”. „To oczyszczający, szalony, maksymalny odpał – lepszy i zdrowszy od każdego nielegalnego dopalacza” – dodawał Zbigniew Zegler w „Metal Hammerze”.
Kilkadziesiąt lat później te trudno dostępne krążki będą wystawiane na Allegro po 999 złotych. 1006,50 z dostawą. Na forach internetowych poświęconych muzyce z kolei ludzie będą pisać z żalem, że takich zespołów jak Kobong, dziś niestety już nie ma...
Jak to więc się stało, że mimo faktycznie świetnych recenzji i zjawiskowego, wychodzącego poza lokalną scenę brzmienia, na jeden z ostatnich koncertów Kobong – jak wspominają sami muzycy – przyszło kilkanaście osób? I że zespół zawiesił działalność ledwie rok po premierze drugiej, tak dobrze przyjętej, płyty? Cóż, polski słuchacz nie zawsze w porę pozna się na porządnej muzyce. Tym bardziej jeśli ta brzmi, jak nic wcześniej na lokalnej scenie.
– Nie jestem wcale z tego powodu dzisiaj na nikogo zły – śmieje się Bogdan Kondracki, basista i wokalista grupy. – Jeśli robi się muzykę celowo niesprzyjającą oczekiwaniom publiczności, inaczej mówiąc pokazuje się ludziom „f**ka”, to nie można mieć potem pretensji, że się na niej nie poznali. Kobong był zespołem, który był specyficzny, pamiętam naszą dyskusję na próbie, kiedy Wojtek (Szymański – perkusista i autor tekstów) zaproponował, żebyśmy przestali grać utwór „Rege” na koncertach, bo „oni tylko na to czekają” i w ogóle wkurza go, kiedy ludzie na naszych koncertach „się bawią” i „spoufalają”. (śmiech) Ja się z nim nie zgadzałem, ale to w jakiś sposób obrazuje nasze dylematy i sposób postrzegania rzeczywistości.
W innym wywiadzie Bogdan mówił, że w latach 90. ludziom nie wystarczała punkowa ekspresja, nie robiła już na nich wrażenia, dlatego jego zespół szukał mocniejszych środków wyrazu. Chciał grać bezkompromisowo, czyli tak – to już moje zdanie – jak dziś gra też raczej niewielu. Trudno wyzbyć się w końcu wrażenia, że blisko ćwierć wieku po premierze debiutu Kobong brakuje – może poza sceną metalową – zespołów i artystów, którym chciałoby się iść pod prąd. I o których też kiedyś mogłoby się mówić, że wyprzedziły swój czas...
– Powiem ci o moim ostatnim odkryciu – odpowiada Bogdan. – Miałem złudzenie, że bacznie obserwuję to, co się dzieje w muzyce, ale zdziwiłem się, kiedy mój syn pokazał mi listę Billboardu w Stanach i pierwszych 14 miejsc było zajętych przez hip-hop. Ta dominacja zachwiała moim poczuciem rzeczywistości. (śmiech) Oczywiście wiedziałem, że rap jest ciągle popularny, ale nie sądziłem, że aż tak. Doceniam tę muzykę za szczerość i wiem, że to ona opisuje najlepiej czasy, w których żyjemy. Więcej – uważam, że dzisiaj najlepsze teksty powstają właśnie rapie, również w Polsce. To jest punk naszych czasów! Ale… nie umiem się z tą muzyką utożsamić, te wszystkie brzmienia 808 i autotune są dla mnie na dłuższą metę nużące… To muzyka nie dla mnie.
Kto nie zna dorobku Bogdana mógłby pomyśleć, że to zatwardziały metalowiec, zamknięty na nowe brzmienia. Ale poza tym, że współtworzył Kobong i parę innych zespołów, to przede wszystkim znakomity producent, odpowiedzialny m.in. za płytowe sukcesy Ani Dąbrowskiej, Moniki Brodki czy Dawida Podsiadło. Przerabiał „W aucie” Sokoła i Pono, miksował piosenki Noviki, śpiewał gościnnie u Andrzeja Smolika. Muzyki próbował więc już różnej i zawsze wracał z tarczą. Pytanie tylko, czy pomimo sukcesów za producencką konsoletą, nigdy nie miał ochoty wejść znowu do tej samej, brudnej i gitarowej rzeki, i pokazać innym, jak to się powinno dzisiaj robić?
– Wtedy byliśmy młodzi, wkur***ni, kontestowaliśmy rzeczywistość, a moim zdaniem, żeby grać taką wściekłą muzykę wiarygodnie – trzeba być zbuntowanym i młodym – tłumaczy. – Po Kobongu zrobiliśmy zespół Neuma, po Neumie – Nyia, później grałem jeszcze ze Smolikiem i Silver Rocket, zająłem się produkcją muzyczną innych artystów, w czym spełniam się artystycznie do dzisiaj, pracuję nad dużym projektem muzycznym z moim synem, jeszcze się muzycznie nie zatrzymałem. Oprócz tego jestem pomysłodawcą portalu 2track.pro i wydawnictwa 2trackrecords, które prowadzę wraz z moim przyjacielem Sławkiem Mroczkiem. Mieliśmy co prawda propozycje, żeby się reaktywować i zagrać np. na OFF Festivalu, ale to nie wchodzi w grę. Jesteśmy wszyscy już gdzie indziej, a po za tym nie żyje Robert Sadowski, który był bardzo ważną postacią w zespole.
Z koncertami się nie udało, ale wznowień (premiera płyty „Kobong”: 28.09.2018 na CD, 26.10.2018 na LP, „Chmury nie było”: 26.10.2018 na CD, 26.10.2018 na LP) doczekały się wreszcie dwa albumy Kobong – płytowe białe kruki. Co akurat może tylko smucić kolekcjonerów, próbujących jeszcze sprzedawać te krążki po wysokich stawkach w internecie. Mnie z kolei zastanawia, jak Kobong zostanie odebrany przez słuchaczy, którzy nie załapali się na jego granie w latach 90… Grzegorz Brzozowicz w recenzji pierwszego krążka zespołu pisał, że „to naprawdę uczciwa męska płyta”. Dziś mógłby napisać to samo. A jak wznowienia ocenia sam wokalista i basista Kobong?
– Pierwszą płytę pamiętałem bardzo dobrze, więc kiedy odsłuchałem wznowioną wersję, obyło się bez zaskoczeń. Muszę jednak powiedzieć, że druga – „Chmury nie było” – zrobiła na mnie duże wrażenie! Zapomniałem o tych wszystkich polirytmicznych koronkach, które tam graliśmy, o technikach w stylu gniecenie strun, czy uderzanie całą dłonią, o tym, że rozpiętość dynamiczna wokalu jest taka, od szeptu do wydzierania się na maksa. Adam Toczko, który nagrywał i miksował te płyty, też zrobił świetną robotę. Natomiast koncert z 1994 roku, który postanowiliśmy dodać do reedycji pierwszej płyty to kompletny szok, żaden z nas nie słyszał go od czasu nagrania, czyli od 24 lat, bo to leżało gdzieś ukryte na taśmach, koncert na 16-śladowym, analogowym magnetofonie zarejestrował w warszawskim klubie Remont śp. Robert Brylewski. Utwory miały zupełnie inne formy, o wiele dłuższe, zakręcone. To raczkujący, szczenięcy Kobong, poźniej na płycie uprościliśmy kompozycje, zostawiliśmy tylko sedno, ale fajnie było tego posłuchać.
A czego jeszcze fajnie słucha się w dzisiejszej muzyce? Skoro na łączach mamy świetnego producenta, warto go zapytać, czy jest coś we współczesnej muzyce, do czego przekonuje swoich znajomych i ludzi, z którymi współpracuje? Może jest tym czymś remiks – nawiązując do wymyślonego przez Bogdana projektu i serwisu internetowego 2track.pro?
– W 2track.pro nie praktykujemy remiksów, ale rework – zaznacza. – Nazwaliśmy to tak, ponieważ w klasycznym remiksie autor otrzymuje tracki i może z nimi robić co chce, natomiast w 2trackowych reworkach tworzy zupełnie inny podkład muzyczny, ale wocal musi pozostawić niezmieniony. Ta dyscyplina powoduje, że utwory nadal są piosenkami, okazujemy też w ten sposób szacunek wokaliście, który stworzył tekst i zaśpiewał utwór. To z jednej strony ograniczenie, ale z drugie strony nadal daje ogromne możliwości – wystarczy wejść na naszą stronę i zobaczyć, co ludzie wyczyniają. Osobiście jestem zwolennikiem grania żywego, organicznego. Nie przeszkadza mi, kiedy czasami nie stroi lub jest nierówno. Takiej muzyki słucham i taką dzielę się ze znajomymi.
W latach 90. dużo dobrego działo się w muzyce elektronicznej i popowej, potem przyszedł hip-hop. Ostatnie pytanie dotyczy więc tego, co nas może czekać w muzyce niebawem. Bogdan już raz z Kobongiem wyprzedził swój czas, może z tą prognozą uda się ponownie?
– To niełatwe, ale spróbuję. (śmiech) Jeżeli nie nastąpią znaczące odkrycia w dziedzinie brzmień elektronicznych, a mam wrażenie, że tutaj czeka nas zastój, bo sporo było takich odkryć w poprzednich dekadach, to nastąpi odwrót od elektroniki. Oczywiście muzyka klubowa i hip-hop będą nadal obecne, ale szala przechyli się na rzecz prawdy w muzyce.