Kukon w sesji do płyty "Afera", wyprodukowanej przez Magierę
© Bartosz Hołoszkiewicz
Muzyka

Kukon: Trochę klubowych bangerów, trochę ulicznych hymnów

Jeśli w podziemiu był w stanie nagrywać utwory, które wykręcały wielomilionowe odtworzenia, to po premierze płyty z Magierą i wspólnych numerach z Quebonafide może być tylko lepiej. Prawda, Kukon?
Autor: Marcin Misztalski
Przeczytasz w 9 minPublished on
Otwierasz swój album tekstem: „Wychodzę z domu, nie znam tu nikogo, nie mówię siema”. Odebrałem go, jako metaforę twojego podejścia do sceny hiphopowej.
Kukon: Można się w tym wersie doszukiwać mojego podejścia do ludzi z branży, ale pisząc ten kawałek, byłem po prostu w nowym mieszkaniu i faktycznie nikogo tutaj nie znałem... Nadal w sumie nie znam.
Kiedy zadzwoniłem do ciebie po raz pierwszy, powiedziałeś, że raczej nie udzielasz wywiadów. Czego natomiast można się doszukiwać w takiej postawie?
Uważam, że osoby, które szukają jakichkolwiek informacji na mój temat, powinny czerpać je z mojej muzyki. Nie czuję potrzeby tłumaczenia się w wywiadach z moich numerów i opowiadania o tym, co lubię jeść na śniadanie. Trochę też krępuję się mówić do kamery, bo mam krzywe zęby. Może kiedyś zmienię swoje podejście i z dziką rozkoszą będę opowiadał godzinami o tym, jak powstawały moje single i jak bawimy się po koncertach.
Porozmawiajmy zatem o twoim życiu muzycznym. Nie tak dawno dużym echem odbił się twój gościnny występ na albumie Quebonafide „Romantic Psycho”. Wiele osób przecierało oczy ze zdumienia, widząc wasz wspólny numer.
Quebo to super gość! Szanuję go za naprawdę wiele rzeczy. Zadzwonił do mnie już ponad dwa lata temu i po prostu dogadaliśmy się na wspólny kawałek. Jestem zajebiście zadowolony z efektu finalnego, choć swoje to odleżało. Zrobiliśmy razem jeszcze kilka innych numerów. Jest wporzo gościem, który niczego nie udaje i nie boi się mówić tego, co myśli. To wbrew pozorom raczej rzadkość na tej scenie. Zauważyłem, że w Polsce jest taka tendencja, że jeśli jesteś dobrym, ale nieznanym raperem, to nikt cię nie pochwali publicznie. Ludzie będą słuchać twoich numerów po cichu, w domu. Wszystko zmienia się w momencie, kiedy fejmowy raper proposuje cię na głos. Wówczas wszyscy chcą z tobą rozmawiać, nagrywać numery i zapraszać na koncerty.
Denerwuje cię to zjawisko?
Denerwuje, ale jestem już do niego przyzwyczajony. To właśnie jeden z tych aspektów, przez który staram się nie kumać z branżą. Tutaj ludzie kierują się wyświetleniami i jakimś wyimaginowanym internetowym prestiżem.
Zauważyłeś wzmożone zainteresowanie twoją osobą po udziale na „Romantic Psycho”?
Mój udział na tej płycie zbiegł się z jeszcze kilkoma innymi mocnymi wydarzeniami, które do dziś niosą mnie wyżej, ale na pewno gościnka na płycie Quebonafide też w sporej mierze się do tego przyczyniła.
Przełomowy był też zapewne utwór „Kocham cię”.
Zdecydowanie. Do momentu ukazania się tego numeru, moja muzyka była bardzo podziemna. Numery w sieci robiły wyświetlenia rzędu tysiąca-dwóch, ale nie przejmowałem się tym. Po powrocie z Wielkiej Brytanii postanowiłem ze znajomymi wynająć na swoim osiedlu pomieszczenie, w którym będziemy tworzyli muzykę. Zamknęliśmy się w bunkrze, piliśmy wódkę, paliliśmy śmieszne papierosy i napierdalaliśmy nowe kawałki. Pierwszy, który zrobiliśmy w takich warunkach, to właśnie „Kocham cię”. To tak naprawdę był freestyle. O godz. 23. zorientowałem się, że za godzinę są walentynki, więc postanowiłem zrobić numer z właśnie takim tytułem. Napierdoliłem się i poszedłem spać. Wstałem rano, wrzuciłem numer do sieci I... poszedłem dalej spać. Obudziłem się wieczorem i zauważyłem, że dzieją się cuda. Ludzie zaczynają go udostępniać, pisać do mnie, a z Instagrama ciągle napier*alały mi powiadomienia. Zażarło. Uważam, że numer tak podziałał na ludzi, bo ktoś w końcu powiedział o miłości bez cenzury. To nie jest cukierkowy track. Pewnie dlatego dziś ma prawie 10 milionów wyświetleń.
Mielzky i KPSN powiedzieli mi, że mówienie bez cenzury i otwieranie się przed ludźmi, niesie za sobą splot nieprzyjemnych sytuacji. Też tak uważasz?
Tak, bo zdarza się, że słuchacze błędnie interpretują moje teksty. Przykładowo: często nawiązywałem do narkotyków, nie będąc ich zwolennikiem. Odbierali to, jakbym był jakimś ćpunem z dworca, który nie radzi sobie z życiem. W związku z tym wynikały różne dziwne sytuacje. Na koncertach na przykład podchodziły do mnie naćpane małolatki i proponowały jakiś syf... Takich sytuacji było mnóstwo. To męczące.
Popularność chyba też taka bywa?
To często zależy od tego, jakim kto jest człowiekiem. Są raperzy, którzy lubią otaczać się ludźmi i chodzić na imprezy z nieznanymi osobami. U mnie z tym jest... różnie. Czasami są to sytuacje miłe, a czasami wręcz przeciwnie. Nie ma nic fajnego w tym, że jem sobie obiad w galerii, nagle podchodzi do mnie jakiś ziomek i puszcza mi do ucha z telefonu kawałki swojego kolegi. Za nic nie potrafi zrozumieć, że mnie to średnio interesuje. Słuchacze momentami przesadzają. Odbiorcy powinni pamiętać, że artyści są normalnymi ludźmi, którzy mają swoje życie i własne sprawy.
Postaram się teraz stanąć nieco w obronie słuchaczy. Nie uważasz, że jest w tym też twoja wina, ponieważ jesteś z nimi w bardzo koleżeńskich relacjach?
Myślę, że tu także powinien być zachowany jakiś rozsądek. Jestem bardzo blisko z moimi fanami na koncertach czy spotkaniach, ale nie chcę być aż tak blisko nich, kiedy zajadam sobie rybkę w knajpie.
Przeczytałem na twój temat w sieci ogrom zdań. Najczęstsze, które się powtarza to: „Kukon to idol nastolatek ze złamanym sercem”. Takie opinie to dla ciebie duży ciężar?
Jest w tych słowach trochę prawdy. Jednak wiele zależy też od tego, po jakie moje albumy ludzie sięgają. Moja pierwsza płyta akurat była skierowana do nastolatek ze złamanym sercem, bo taki wówczas miałem feeling. Na moich kolejnych materiałach już tego nie było. Nikt mi nie powie, że np. „Ogrody mixtape” są kierowane do młodych dziewczyn z problemami sercowymi. Moja muzyka nie trafia tylko do ludzi, którzy przeżywają problemy w związkach. Każda płyta pisana była z innych pobudek i powinna trafiać do przeróżnych środowisk.
„Afera” też pewnie trafi do różnych środowisk. Kiedy w twoim życiu pojawił się jej producent - Magiera?
Napisał do mnie na Instagramie, że sprawdził numer „Patrz, co narobiłaś” i strasznie się nim jara. Nie ukrywam, że trochę się zdziwiłem, że przypadł mu do gustu akurat ten track, bo jest dość odjechany, a Magiera kojarzył mi się z bardziej klasycznymi produkcjami. Wysłał mi później bardzo wiele bitów i cała reszta tak naprawdę potoczyła się sama. To bardzo profesjonalny i opanowany gość, który wie, czego chce. Oczywiście to on przy naszym projekcie trzymał rękę na pulsie. Mogę przyznać, że napisałem i nagrałem teksty, a on załatwił resztę. Żyję dość specyficznym trybem i na pewno nie byłbym w stanie udźwignąć tego wszystkiego, co przy tym projekcie udźwignął Magiera.
Potrafiłbyś dzisiaj powiedzieć, w jakim jesteś punkcie swojej muzycznej drogi?
Uważam, że określenie takiego punktu w muzyce jest czymś abstrakcyjnym, bo to dość niepewny grunt. Odpowiem w ten sposób: kiedy jeszcze nie robiłem muzyki i wyobrażałem sobie, co to znaczy być wysoko, to wyobrażałem sobie miejsce, w którym właśnie jestem. Mam na myśli to, że dobrze zarabiam i czuję się doceniony w branży – propsowało mnie naprawdę wielu znanych raperów. Otrzymuję ogrom wiadomości i zaproszeń do kawałków od graczy z pierwszej ligi. Jestem też w takim momencie, kiedy raperzy zaczynają głupieć – dogrywają się każdemu na płytę i przyjmują wszystkie reklamy, albo się zamykają w domu i puszczają nową muzykę co pewien czas. Staram się zachować zdrowy rozsądek i tym wszystkim nie zachłysnąć.
Skąd u ciebie te zdroworozsądkowe podejście do tematu? Dlaczego świadomie odrzucasz propozycje, których efekt wzbogaciłby twoje konto bankowe?
Nie mam przyjemności nagrywania z każdym. Piszą do mnie ludzie, których nigdy nie widziałem na oczy, a oni zapewne usłyszeli o mnie tydzień wcześniej. Próbują mnie złapać, nim zrobi to ktoś inny. To nie są fajne opcje. Uważam, że moje solowe kawałki mogą zrobić takie same zasięgi, jak te nagrane ze znanymi raperami. Tylko nastąpi to w nieco późniejszym czasie.
Twoje pierwsze tracki nagrywane były w dość punk-rockowej atmosferze i towarzyszył im duży chaos. Domyślam się, że odkąd związałeś się z Magierą, wygląda to nieco inaczej...
Traktuję to troszeczkę jak eksperyment. Wcześniejsze płyty realizowałem i wydawałem we własnym zakresie. Byłem odpowiedzialny za wszystko – od A do Z. Przy projekcie z Magierą wygląda to inaczej, bardziej profesjonalnie. Nagrywałem płytę w wypasionym studiu, mamy wsparcie dużej firmy, plan wydawniczy i promocyjny. Choć kiedy zaczynałem ją pisać, to nie wiedziałem jeszcze, gdzie ją wydam. Wszystkie teksty napisałem w trzy noce i szkice nagrałem na swoim mikrofonie. Dopiero później uznaliśmy, że robimy płytę, nazwijmy to, profesjonalną. Album jeszcze się nie ukazał, więc nie wiem, czy dzięki temu wykręci on większe liczby, ale już wiem, że bardziej podoba mi się wydawanie muzyki samemu. Lubię bardziej spontaniczny klimat, bez tego całego planowania. Oczywiście wiele się nauczyłem przy tym projekcie, bo nie zdawałem sobie sprawy z pewnych mechanizmów i nie zwracałem uwagi na rzeczy naprawdę istotne, które... dla mnie wcześniej istotne wcale nie były. Ta współpraca pokazała mi też, że trzeba czekać, być cierpliwym. Ja raczej nigdy nie potrafiłem czekać, chciałem wszystko od razu – nagrywaliśmy kawałki i z miejsca pchaliśmy je do sieci.
Czego fani mogą spodziewać się po „Aferze”?
Przełomowej jakości i treści w mojej muzyce. Płytę w sporej części tworzą storytellingi. Jej klimat jest bardzo zróżnicowany – jest trochę klubowych bangerów, ale i ulicznych hymnów. Od zawsze mam problem z opisywaniem swojej muzyki, bo wolę to zostawić opiniom krytyków i odbiorców. Nie będę oryginalny, ale... to zajebista płyta! Najlepsza, jaką kiedykolwiek stworzyłem. Jeśli ktoś lubił moje dotychczasowe krążki, to ten go nie zawiedzie. Gwarantuję.

38 min

Quebonafide: Romantic Psycho Film

Film dokumentalny o Quebonafide, jednym z najpopularniejszych i tajemniczych polskich raperów, to zapis jego podróży w głąb Azji, która zainspirowała go do pracy nad płytą „Romantic Psycho”.

Dowiedz się więcej

Quebonafide: Romantic Psycho Film

Film dokumentalny o Quebonafide, jednym z najpopularniejszych i tajemniczych polskich raperów, to zapis jego podróży w głąb Azji, która zainspirowała go do pracy nad płytą „Romantic Psycho”.

38 min
Oglądaj