Liroy w Klubie Dekadent. 1995 rok, Warszawa
© Marek Szymański / Forum
Muzyka

25 lat minęło: „Scyzoryk, Scyzoryk tak na mnie wołają”

Ćwierć wieku później sprawdzamy, co polskiej muzyce dał sensacyjny wystrzał Liroya.
Autor: Andrzej Cała
Przeczytasz w 8 minPublished on
Latem 1995 r. warszawska Legia szykowała się do podbicia Ligi Mistrzów, którą dopiero co wygrał naszpikowany fantastyczną młodzieżą Ajax Amsterdam. Aleksander Kwaśniewski jeszcze nie wiedział, że za kilka miesięcy zostanie prezydentem Polski. Houston Rockets cieszyli się z drugiego tytułu najlepszej drużyny NBA z rzędu, ale wiedzieli, że skoro do gry wrócił Michael Jordan, to wyczynu Chicago Bulls (trzy mistrzostwa z rzędu) nie powtórzą. Alan Wilder opuścił Depeche Mode. Michael Jackson wydał “HIStory”, najlepiej sprzedającą się podwójną płytę w historii muzyki. Na polskiej scenie muzycznej rządzili Edyta Górniak, Budka Suflera, Hey, Kayah i Robert Chojnacki. Aż tu nagle…
Scyzoryk, Scyzoryk tak na mnie wołają / Ludzie spoza mego miasta, pewnie oni rację mają / Bo ja jestem z Kielc i tak już zostanie
Liroy „Scyzoryk”
Dzisiaj hip-hop jest popem, nurtem w Polsce mainstreamowym. Oczywiście nie słychać tego w radiu, bo to stanowi w naszym kraju jakiś kompletnie oderwany od rynkowej rzeczywistości mikroświat, ale wyniki sprzedaży płyt, liczby na YouTube czy w Spotify oraz wyprzedane koncerty mówią swoje. A w zasadzie wiedzą swoje, niczym bloki, które w osobie Liroya po raz pierwszy w historii polskiej muzyki miały swojego bohatera. Takiego z zupełnie innej bajki.

Hip-hop na salonach

Jak było z rapem w Polsce dwadzieścia pięć lat temu? No cóż, z pewnością nie istniał jako gatunek muzyczny w zbiorowej świadomości. Albo nie, bez eufemizmów. Rap istniał, rodził się, raczkował, lecz mało kto w ogóle wyobrażał sobie, iż można go z sensem nagrywać po polsku, a przebicie się na listy przebojów wydawało się jakimś... Nie, stop. O tym raczej nikt nie myślał.
„Pamiętam, kiedy w 1993 roku robiłem w Kielcach »Rapmanię«. Przyjechała wtedy większość ekip interesujących się hip-hopem” – wspomina Liroy w „Antologii polskiego hip-hopu”. „Może też dlatego, że były to zarazem mistrzostwa Polski w breakdance, znalazło się też miejsce dla graffiti i na koncerty pierwszych zespołów. Z tym że z tymi grupami nie było jeszcze najlepiej. Po sześciu miesiącach poszukiwań nie udało się znaleźć raperów, którzy mogliby zagrać. Wtedy wszyscy narzekali, że mają problemy ze skinami, z tym, z tamtym, że jest ich mało. Powiedziałem ze sceny, że za moment będzie nas tak dużo, że będziemy mieli sytuację odwrotną”.
Na liście 20 największych hitów 1995 r. – zdaniem słuchaczy RMF FM – mieliśmy piosenki Coolio, Kasi Kowalskiej, Tiny Turner, Formacji Nieżywych Schabuff, Queen czy Ace of Base. Bo tego się wtedy słuchało: trochę popu, trochę rocka, trochę komercyjnego hip-hopu. No i dwa utwory Liroya. Na trzecim miejscu wylądowała „Scoobiedoya”, na końcu dwudziestki – „Scyzoryk”. Tego nie da się określić nieoczekiwanym atakiem na listy przebojów, to był prawdziwy przewrót!
Warto w tym miejscu przypomnieć, że „Alboom” to debiut płytowy Liroya, ale… nie tak do końca. 24-letni w 1995 roku Piotr Marzec nie był bowiem w żadnym wypadku nieopierzonym anonimem – na początku lat 90., mieszkając we Francji, założył zespół Leeroy & The Western Posse. Do ojczyzny wrócił w 1992 roku i jako P.M. Cool Lee wydał niezależnym obiegiem płytę „East On Da Mic”. Nie zrobiła jednak większego hałasu, ale pozwoliła Marcowi koncertować i zdobywać niezbędne szlify.

Maszyna ruszyła

1994 rok to podpisanie umowy z polskim BMG i fundusze niezbędne do nagrania profesjonalnego wydawnictwa. Trzeba uczciwie podkreślić, że bardzo duże zasługi w świetnym odbiorze „Alboomu” odegrali – zupełnie nieświadomie – muzycy Cypress Hill, BDP czy House of Pain, których dokonania odbiły się echem w większości nagrań z płyty. Ba, niekiedy bardziej niż echo czy sampel był to stempel…
Do sprawy ciekawie odniósł się niedawno DJ Eprom, który podjął się zremasterowania „Alboomu” i singla „Scyzoryk” na 25-lecie (na tym drugim krążku dołożył jeszcze remix jako Sztigar Bonko). W rozmowie z Marcinem Misztalskim dla serwisu DustyRoom powiedział: „W latach 90. »Scyzoryk« był dla mnie oczywiście bardzo ważnym numerem, bo to pierwszy polski rapowy kawałek, jaki słyszałem, który brzmiał profesjonalnie. Po latach dowiedziałem się, że Liroy stworzył go na legendarnym samplerze E-mu SP-12 turbo, co nabrało dla mnie dodatkowego wymiaru. Liroy pociągnął »Alboomem« za sobą ludzi. Mnie na przykład jego debiut skłonił do rapowania w naszym języku. Oczywiście niektórzy się czepiali, że Liroy bardzo inspirował się Cypress Hill, ale należy pamiętać, że wtedy w Polsce takie pojęcie jak sampling było wśród słuchaczy totalnie nieznane. Ludzie słysząc zapożyczony sampel, od razu uważali to za zżynanie. W Stanach nikt nie ma z takimi rzeczami problemu. Pierwszy przykład z brzegu: numer The Fugees »Killing Me Softly With His Song« jest wysamplowany z »Bonita Applebum« A Tribe Called Quest. No i co? Nikt nie mówi o zżynaniu! My żyjemy w innym kraju i innej rzeczywistości, a w 1995 roku to już w ogóle… (...) »Scyzoryk« wszedł na bębnach z »How I Could Just Kill a Man«, ale dograno do niego gitary. Nie była to więc totalna zżyna, jak niektórzy sobie myślą. Sound był zapożyczony, ale konwencja była zupełnie inna. Cypress Hill w tamtym okresie w ogóle nie używali gitar elektrycznych w taki sposób, jak użył ich Liroy. To było nowatorskie podejście”.
W kilku zdaniach Eprom, czyli doskonały polski producent i DJ, przekazał dwie być może najważniejsze kwestie, jakie z perspektywy czasu warto podnosić przy wspomnieniu sukcesu „Alboomu”. Jakkolwiek nie sposób chwalić Liroya za tak jawne nawiązania do twórczości amerykańskich twórców, było to wydawnictwo w Polsce pionierskie, otwierające zupełnie nowy rozdział rodzimej muzyki. Kto w naszym kraju, nawet pracując w dużej wytwórni, wiedział o czymś takim jak clearing sampli? Pójdźmy krok dalej, kto wiedział czym tak naprawdę jest rap?
Oczywistym było, że taki sukces zrodzi też konflikty na dopiero rodzącej się scenie hiphopowej. Na Liroya naskoczyli nawet przyjaciele z Wzgórza Ya-Pa 3, z którymi przez długie miesiące Marzec nagrywał i koncertował.
„1997 rok, polski język teraz mam głos / Stop, dokąd biegniesz, ej, ty stój / Żywot znów ryzykujesz ty swój / Twój styl zły, lecz przyszłości nie ma w nim / Twój krok pokazujesz ty tym, czym / Polska zalewana - to bracia Dalton / To Waszyngton, kamuflujesz swąd, won stąd / O, amerykańskie gówno to, to / Co masz, a nie masz, twarz ma znana”.
Tak zaczyna się utwór Wzgórzaków „Język polski” (nagrany z Kalibrem 44), odnoszący się do rapowania przez Liroya po angielsku. Znacznie ostrzej Marca zaatakowali Peja oraz Nagły Atak Spawacza, krytykowali go też Kazik, DJ 600V czy Tede.

„Alboom” 25 lat później

Często jest tak, że rewolucja pożera swoje dzieci i w pewnym stopniu dotknęło to też Liroya, który dziś bardziej kojarzy się z osobą posła niż muzyka. Dla obecnych dwudziestolatków jest on w kontekście hip-hopu postacią wręcz anonimową. Dla tych nieco starszych zresztą też, o czym opowiedział mi autor podkastu Rap MATTers, Mateusz Osiak: „Ja jestem rocznik ‘93, co znaczy tyle, że gdy zaczynałem słuchać rapu, kariera Liroya zaczynała powoli przygasać. Kojarzyłem go jako wielką, wpływową postać, ale na dobrą sprawę twórczość znałem jedynie z dwóch kawałków: »Scyzoryka« i »Hello«, a jestem przekonany, że lepiej zaznajomieni z nim byli moi rodzice. Na pewno wśród setek składanek i kompilacji, które wędrowały w kręgu moich znajomych, znajdowały się utwory Liroya, ale tylko jeden trafił do mnie na tyle, bym po latach miał do niego ogromny sentyment. Ten kawałek to »Moja autobiografia«, która ujęła mnie bezpośrednią narracją, prostym, plastycznym językiem i tym, jak autentycznie Liroy brzmiał”.
Warto tu wrócić jeszcze raz do wypowiedzi DJ-a Eproma, który podkreślił, że „Liroy pociągnął za sobą ludzi”. Nie da się ukryć, że sukces Liroya skłonił tysiące (a może nawet dziesiątki tysięcy?) młodych ludzi w całym kraju do sięgnięcia po rap i to w tej najbardziej zaangażowanej, twórczej, formie. Historia pokazała też, że musiały minąć ponad dwie dekady, aby hiphopowcy zaczęli znów odnosić tak wielkie triumfy, chociaż rzecz jasna żaden nie zbliżył się ze sprzedażą pojedynczej płyty do liczby pół miliona.
Triumf „Alboomu” nie był też przełomem w podejściu dużych wytwórni do polskiego rapu. Był to tak naprawdę pojedynczy wyskok, który nie pociągnął w górę nikogo poza samym Liroyem, choć i on przecież padł ofiarą swojego sukcesu, nigdy później nie nawiązując już do popularności z 1995 r. Ale jak to mówią – pierwszy raz można mieć tylko jeden raz.

2 min

Czym dla ciebie jest hip-hop? Raperzy odpowiadają