Jaki jest twój ulubiony cover? Ten, który wiernie oddaje klimat oryginalnej piosenki, czy może taki, który dobrze znany utwór przewraca do góry nogami? Cover w stylu melodii granej na weselu albo na planie programu „Jaka to melodia”, czy jednak zbiór zaskakujących zwrotów akcji i autorskiego podejścia to cudzego utworu? Jak na płycie „Córki dancingu” duetu Ballady i Romanse, gdzie siostry Wrońskie z gracją przerobiły przeboje „Byłaś serca biciem” czy „Daj mi tę noc”, albo na krążku „Wszystkie covery świata”, na którym między innym zespół Renton odkrywał na nowo „Stan pogody” Anny Jurksztowicz.
– Granie coverów jest fajnym urozmaiceniem własnego repertuaru – mówili mi ci ostatni na potrzeby poprzedniego tekstu, w którym bez wstydu tańczyliśmy do hitów nie pierwszej świeżości. Barbara Wrońska przy okazji dodawała: – Przy dużym dorobku piosenek autorskich, sięgnięcie po cover wynika z ciekawości zderzenia mocno alternatywnego zespołu z czymś bardziej popularnym. Zawsze wychodziło nam z tego coś ciekawego i zawsze nas to interesowało. A uważam, że jeżeli ktoś robi cover w swojej osobistej stylistyce to jest to fajne i na pewno ciekawe dla słuchacza.
Jeśli dorzucić do tego słowa Macieja Maleńczuka, speca od country- i psychodancingu, który podkreślał, że grania cudzych utworów nie powinno się sprowadzać do odpalania z keyboarda automatycznej perkusji i wicia się przy mikrofonie niezbyt ogarniętej wokalistki, to mamy z tego gotowy przepis na dobrze zrobiony cover. Ale jeśli gdzieś szukać przykładów praktycznych, a nie tylko przystępnej teorii, to najlepiej na świeżo wydanym albumie „Wszystko jutro” projektu New Cage – powołanym do życia przez Joannę Halszkę Sokołowską i Bartłomieja Tycińskiego. Ta pierwsza pisze i nagrywa muzykę teatralną i filmową, drugi – też komponuje do kina i teatru, ale przede wszystkim trzeba mu pamiętać, że współzakładał składy Mitch & Mitch, Starzy Singers oraz Slalom, a teraz wspólnymi siłami przerabiają piosenki Johnny'ego Casha. Na przekór ortodoksom i głosicielom teorii, że utworów amerykańskiego barda nie powinna śpiewać kobieta. – A my postanowiliśmy sprawdzić, co się wtedy stanie. Czy zmiany dotrą do poziomu praw logiki? Czy ktoś nam coś odda, czy raczej odbierze? Czy może stać się wszystko? – żartują.
Rzeczywiście, po otwierającym płytę, dość oszczędnym „I Walk The Line” pierwsza rzecz, jaka przychodzi do głowy, to pytanie: co będzie dalej? Czy coś tu się naprawdę wydarzy? Ale z numeru na numer jest coraz lepiej. Raz minimalistycznie, raz hałaśliwie, ale za każdym razem osobliwie. – Chcieliśmy nazwać płytę „Vemoedalen”, bo to nazwa uczucia, które pojawia się, kiedy robisz piękne zdjęcie czegoś zachwycającego, podczas gdy istnieją już tysiące zdjęć tego obiektu. To frustracja i strach, że wszystko już było – mówią w notce wydawniczej muzycy, jakby tłumacząc swoje obawy związane z tym projektem. Bo cóż w tym nowatorskiego: nagrać covery Casha? Które to już covery z rzędu? I które w Polsce? Ale przyznajmy – takich jeszcze nie było. Co z kolei może tłumaczyć dalszy ciąg wywodu Joanny i Bartka: – Nie mogliśmy sobie jednak odmówić zrobienia kolejnych kilku pięknych coverów. Ale tym razem bez frustracji i strachu, że wszystko już było. Wystarczyło to wszystko przesunąć na jutro: mniejsze ciśnienie, zdrowiej dla serca, cisza i spokój. Na wszystko jest czas i miejsce.
„Wreszcie w polskiej muzyce mamy do czynienia z normalnością: wszyscy artyści i producenci – bez względu na uprawiany styl i swój wiek – cudownie bawią się dźwiękiem. I taka właśnie powinna być sztuka! Ma bawić – niekiedy tylko zmuszać do refleksji – ale przede wszystkim ma bawić!” – pisał we wkładce do albumu „Albo inaczej – Remiksy” Hirek Wrona. Jeśli przyjąć, że za pomysł i realizację projektu, w którym gwiazdy polskiej estrady (Zbigniew Wodecki, Krystyna Prońko…) wykonują utwory hiphopowej braci (Peja, Eldo, Tede…) odpowiada ekipa Alkopoligamii, to „Albo inaczej” jak najbardziej wpisuje się w zestaw najlepszych polskich cover bandów. Tyle że tu „band” ma bardziej postać nie zespołu, a muzycznej rodziny, bandy i zebranego pod szyldem jednej wytwórni twórczego towarzystwa. Te koneksje słychać jeszcze lepiej na kolejnej części „Albo inaczej”, na której interpretacji rapowych szlagierów podjęli się wykonawcy młodego pokolenia – Monika Borzym przerabia 2cztery7, Fismoll (zwany przez niektórych Fiszmollem) śpiewa nową wersję „Sznurowadeł” Fisza , słowem… znowu się dzieje. I jak się okazuje, nie tylko słuchacze mają z tego sporo frajdy.
„Przez całe życie miałem problem z polskimi tekstami. Emocje w nich były za blisko, za bardzo na twarz, nie było żadnej ściany dzielącej mnie i słowa, dlatego wszystko co do tej pory zrobiłem było w języku angielskim. Przychodzi jednak zawsze taki moment, że się człowiek budzi i nagle sobie uświadamia coś co było dla niego zupełnie odległe, że to coś może być mu nagle najbliższe. I tak też się stało z polską liryką. Do niektórych rzeczy trzeba po prostu najzwyczajniej w świecie dorosnąć” – mówił Fismoll o podejściu do „Sznurowadeł”. Jest więc spora szansa, że za sprawą tak zmyślnie zagranych coverów, do klasyki rodzimego rapu przekonają się również zastępy kolejnych, być może gustujących do tej pory raczej w angielszczyźnie, słuchaczy.
Hołd dla klasyki, międzypokoleniowość i zabawa muzyczną formą to też znaki rozpoznawcze trzech innych koniecznych do wymienia/przypomnienia w tym tekście projektów. Pierwszy z nich to dowodzona przez Radka „Bonda” Bednarza seria wydarzeń muzycznych Eklektik Session, z której zrodziła się Eklektik Orchestra grająca od lat wielkie, gromadzące artystów z całego świata, koncerty kłaniające się twórczości m.in. zespołu Morphine (projekt „The Night”), Johnny’ego Casha (świetny cover „God's Gonna Cut You Down” przy okazji koncertu „Echoes”) czy Trenta Reznora, Davida Lyncha i Bowiego – tym ostatnim było poświęcone wydarzenie pod nazwą „Lost Highway”, w którym swój udział obok polskich muzyków mieli również członkowie zespołu Alfreda Vogla z Austrii, Eivind Aarset i Jan Bang.
Następni w kolejce, grupa Heart & Soul, rzucili ku uciesze nie tylko wiernych fanów nowe światło na twórczość Joy Division. Na wydanej w 2014 roku płycie „Heart & Soul Presents Songs Of Joy Division”, pomysłodawcy całego zamieszania: Bodek Pezda i Sławek Lenart, z pomocą utalentowanych młodych muzyków i wokalistów (m.in. Bela Komoszyńska, Łukasz Lach), zgrabnie przełożyli bowiem muzykę i klimat nagrań Joy Division na współczesne realia. – Od początku naszym założeniem było, by ten album brzmiał trochę jakby miał się ukazać w 4AD w latach 80. – mówił o krążku Bodek. Ale zasłuchiwali się w nim także młodzi, nie pamiętający wcale złotych lat brytyjskiej wytwórni, słuchacze.
– Ten projekt powstał z potrzeby złożenia należnego hołdu grupie, którą wszyscy szanujemy i od której w moim wypadku zaczęła się przygoda z muzyką, jeszcze jako fana – słowa Bartka Webera, odnoszące się do projektu pod nazwą Baaba Kulka, który z kolei wziął na warsztat utwory Iron Maiden, świetnie pasują też do genezy Heart & Soul. Między Joy Division a Ironami przepaść muzyczna jest ogromna, ale początki jednego i drugiego projektu odświeżającego gitarową klasykę, były bardzo podobne. Baaba Kulka też zaczynała od sytuacji koncertowej, by później wejść do studia i nagrać materiał na płytę. I, choć wielu może być zdziwionych, bo to w końcu covery Iron Maiden, do tego grane przez Baabę i Gabę Kulkę, ale całość powstała jak najbardziej na poważnie. – Wybór, że będą to covery Iron Maiden nie był przypadkowy. Dla mnie jest to też bardzo ważny wycinek mojej fascynacji muzyką. Ona zaczęła od Iron Maiden i Metalliki – mówił Bartek Weber w Polskim Radiu. – Traktuję ten projekt bardzo poważnie. Naszymi autorytetami starych metalowców wymusiliśmy na Gabie to, że robimy tylko stary materiał.
No i zrobili...
Z całego tego zestawu tylko jedna banda zwleka jeszcze z wydaniem płyty. Urlatori e Łobuzzi, czyli Krzykacze i Łobuzy, pod przywództwem – uwaga – Bartka Tycińskiego opisywanego tu już z New Cage. Rodzina Lado ABC, z której wywodzą się zarówno Mitch & Mitch, jak i Baaba, wyrasta więc na najbardziej kreatywną drużynę na polu coverów robionych w Polsce. Urlatori e Łobuzzi są zresztą tego kolejnym świetnym przykładem. I pozostaje mieć nadzieję, że w końcu uda się go zabrać z jednego z koncertów, na płycie, do domu. Grane przez Krzykaczy i Łobuzów nowe wersje włoskich piosenek z lat 60. przydałyby się w końcu nie tylko przy okazji wizyty starszej ciotki. „Trzech przystojnych i utalentowanych amantów oraz prawdziwa diva. Garść nieskończenie pięknych melodii, energia i szykowne stroje. Piosenki z repertuaru m.in.: Adriano Celentano, Miny Mazzini, Rity Pavone, Don Backiego, Drupiego… Jeśli nie wiecie, kim są, to przepraszamy. Muzyka do tańca, do łez, zabawy, rozmyślań, wzruszeń i do pizzy. Więc nie można tego przegapić...” – mówią o sobie. W pełni się zgadzam, proszę to tylko teraz w lepszej jakości na płycie.