Peja wchodzi na raz
© Peja & Slums Attack / YouTube
Muzyka
Od Thinkadelic po Peję: 10 momentów, gdy rap zabrzmiał inaczej
Jest jedna rzecz dla której warto żyć: hip-hop i nie zmienia się nic. No... chyba że za hip-hop biorą się ludzie z trochę innych bajek. Oto 10 najciekawszych spotkań polskich raperów z zespołami.
Autor: Marcin Misztalski
Przeczytasz w 13 minPublished on
Okazja do takiego zestawienia nie jest przypadkowa: na scenie Red Bull Music na festiwalu Enea Spring Break 2019 – między koncertami takich wykonawców, jak Sokół, Emil Blef, Sorry Boys i Evorevo – zagra Peja w towarzystwie RPS Band. Nadarzy się więc wyjątkowa okazja, by usłyszeć na żywo przekrojowy materiał rapera w specjalnie przygotowanych na to wydarzenie aranżacjach. I wyrwać nas z butów, jak wtedy, gdy za łączenie rapu z żywym graniem brali się bohaterowie poniżej przedstawionej listy. Bo co to były za spotkania!

Thinkadelic na jednej scenie z Urbanatorem

W czasach, kiedy na polskich osiedlach rządził dresiarski i zbuntowany rap, chłopaki z Thinkadelica postanowili skręcić w zupełnie inną, muzyczną ścieżkę. Co prawda w ich głośnikach słychać było hardcore’owy rap, ale z chęcią sięgali również po krążki The Pharcyde, Native Tongues czy Milesa Davisa. Łódzcy artyści garściami czerpali z soulu i funku, ich podkłady były bardzo rozbudowane, a w kawałkach słychać było żeńskie wokale od Krystyny Prońko i Reni Jusis. Spinache i Czizz nie spędzali czasu na podglądaniu konkurencji, raczej z odwagą i determinacją podążali w wyznaczonym przez siebie kierunku. Doprowadziło ich to, jeszcze przed wydaniem debiutanckiej płyty, m.in. do Łódzkiego Teatru Wielkiego, gdzie na jednej scenie wystąpili u boku Urbanatora, czyli projektu polskiego skrzypka i saksofonisty jazzowego, Michała Urbaniaka.
„W 1997 roku nasz menedżer pokazał Michałowi demówkę Thinkadelic. Urbaniak już po kilku taktach stwierdził, że chce, byśmy z nim wystąpili. Graliśmy na imprezie z okazji wręczenia nagród środowiska jazzowego, tak więc cały teatr wypełniony był ludźmi, którzy raczej nie słuchali hip-hopu. Przed koncertem nie mieliśmy ani jednej próby! Weszliśmy na ostro. (śmiech)” – wspomina dzisiaj Spinache. „Ale to nie był zwykły live band, tylko zespół w dużej mierze złożony z nowojorskich muzyków, który tworzą od dekad i wiedzą, jak to się robi. Wyobraź sobie, że jesteś małolatem, który jednego dnia słucha brzmień zza oceanu, a drugiego ląduje z nimi na jednej scenie! Było to dla mnie ogromne przeżycie”. Nie tylko dla niego, słuchaczom też się klimat tego wyjątkowego spotkania mocno udzielał.

Wojtek Mazolewski Quintet plus Vienio

Vienio to raper, który z niejednego muzycznego pieca chleb zajadał. Najlepiej sięgnąć po jego płytę „Profil pokoleń” i posłuchać, jak interpretował utwory z repertuaru takich wykonawców, jak: Klaus Mitffoch, Kapitan Nemo, Dezerter, Apteka czy Republika. Albo album nagrany z rapcorowym zespołem Way Side Crew. Vieniowi było również dane przeciąć się z jazzową formacją Wojtka Mazolewskiego. „Byliśmy kiedyś zaproszeni na ich koncert do jednego z warszawskich klubów. Spontanicznie złapałem za mikrofon i wsadziłem do ich riffów dwa swoje utwory. Wojtkowi bardzo się to spodobało i stwierdził, że fajnie skleił nam się rap z jazzem. Później w naturalny sposób zaprosił mnie na album »Chaos pełen idei« i odbyliśmy wspólną trasę koncertową. Nie ukrywam, że jestem bardzo dumny z tej współpracy, bo nabywam dzięki temu nowe doświadczenia i w fajny sposób zderzam się z ich artystycznym światem” – wspomina nową przygodę raper. Ale to nie pierwszy raz, kiedy jego droga przecięła się z tą Wojtka. Mazolewski pojawił się już wcześniej na krążku Vienia – „HORE” – który, co ciekawe, wyprodukował Qba Janicki, czyli perkusista jazzowego Quintetu. Oraz… „Na okładce albumu Wojtka, »Polka«, znalazło się zdjęcie mamy mojej narzeczonej, Małgorzaty Braunek” - podpowiada raper.

Grubson na Przystanku Woodstock

Pasja, energia, szaleństwo i zaangażowanie - tak w skrócie można opisać podejście Grubsona i jego bandu do występów na żywo. Jednak tego, co spotkało ich na dużej woodstockowej scenie, nigdy sobie nie wyśnili. „Napisz, proszę, że to był najlepszy koncert, jaki w życiu zagrałem” - krzyczał mi raper do telefonu na pytanie o wrażenia z tego występu. Trudno mu się dziwić, bo na koncercie słuchało go... pół miliona ludzi! Tak, ten pochodzący z Rybnika artysta zgromadził o godzinie pierwszej w nocy, pod główną sceną festiwalu, około 500 tys. osób! Energia, którą dostał od publiczności była tak wielka, że po zejściu ze sceny... kompletnie nie pamiętał koncertu. Dopiero po tygodniu dotarło do niego to, co się tam tak naprawdę wydarzyło. „Pierwszy raz widziałem mój skład tak zestresowany. (śmiech) Przed występem odczuwałem taką zdrową tremę - nie mogłem się doczekać, kiedy zaczniemy. Byliśmy w ciężkim szoku, gdy zobaczyliśmy tych wszystkich ludzi. Sądziliśmy, że zgromadzimy ich zdecydowanie mniej, naprawdę! Po zejściu ze sceny, rozmawiałem z 60-letnim facetem, który jest tam zawsze, od pierwszej edycji. Powiedział mi, że to jeden z najlepszych koncertów, jaki w życiu widział. Po tych słowach opadła mi szczęka” – opowiada dzisiaj. I przy okazji sprzedaje dwie anegdoty: „Graliśmy na festiwalu dwa razy, rok po roku. Po naszym pierwszym koncercie podszedł do mnie chłopak z Niemiec, który pod wpływem mojej pierwszej płyty... zaczął uczyć się języka polskiego! Natomiast po drugim występie podbijali nawet do mnie słuchacze z Wenezueli, którzy kumali moje teksty” - opowiada raper. Jeśli nie mieliście okazji zobaczyć Grubsona na festiwalu, sięgnijcie po zapis obu koncertów, dostępny na płytach DVD, CD i winylach. Naprawdę warto.

Skorup w Ruinach Teatru Victoria

Skorup to gość, który od zawsze patrzył na rap inaczej niż jego koledzy ze sceny hiphopowej. Nigdy nie wahał się też przemycać do swojej twórczości ciekawych pomysłów. Jednym z nich była organizacja ubiegłorocznego koncertu w miejscu - jak je sam określił - magicznym. Czyli w ruinach dawnego, poniemieckiego teatru w Gliwicach, który został spalony przez żołnierzy radzieckich pod koniec wojny. Obiekt w okresie komuny funkcjonował jako slumsy, dopiero w latach 90. przywrócono go do użytku publicznego. Dla Skorupa stał się miejscem koncertu, podsumowującego współpracę z artystami, którzy zagościli na jego zeszłorocznej „Absolutnej flaucie”. A że to była okazja wyjątkowa – na potrzeby tego wydarzenia sformowany został specjalny band, w który wkomponowali się także goście: Karolina Glazer, Kuba Knap, Bu, Gano i Biak. Efekt? Klimatyczny koncert, niepozbawiony licznych improwizacji, popisów didżejskich, ale i wyzwań, bo warunki akustyczne, z jakimi przyszło im się zmierzyć, do najłatwiejszych z pewnością nie należały.

Lavoholics w Palladium

„Nie ma rapu, gdy emocji jest mało” – rapował Spinache osiem lat temu na składance „Aloha 40%”. W polsko-kanadyjskim kolektywie Lavoholics – do którego należeli jeszcze: patr00, PiterPits, Frank Nino, Proceente, Reno, Mielzky, Jesse Maxwell, Karma Atchykah i Shash'U – jednego i drugiego zawsze było pod dostatkiem. Przekonać się o tym mogliśmy w połowie grudnia 2011 roku w warszawskim Palladium, gdzie doszło do wyjątkowego spotkania. Wtedy po raz pierwszy i ostatni na jednej scenie wystąpili wszyscy członkowie zespołu. Koncert był podziękowaniem dla słuchaczy za wsparcie, jakiego udzielili mieszkającym w Monterealu członkom Ortegi Cartel. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że chłopaki nie wpadliby na pomysł organizacji takiego wydarzenia, gdyby nie wcześniejszy, bardzo udany, „Lavo-występ” Spinache'a, Reno, Proceente, Mielzky'ego i Daniela Drumza w Łodzi. Przygotowania do tego show w stolicy trwały pół roku. W Palladium został zaprezentowany bardzo przekrojowy materiał - od kawałków z „Lavoramy”, po solowe utwory Reno i Mielona. Ludzie, którzy wykazali się cierpliwością i zostali w klubie dłużej, otrzymali też miłą niespodziankę – na scenie ponownie pojawiła się cała ekipa i zagrała jeszcze jeden koncert, tyle że przy akompaniamencie żywego składu, Mimi Manu. Spinache dziś wspomina: „Nie mogliśmy trafić lepiej. Mini Manu to ludzie osadzeni w rapie, którzy wiedzą, o co w nim chodzi i jak go grać. Powinienem wspomnieć, że nie był to band w podstawowym składzie, tylko wyposażony m.in. w perkusję, flet, kongi i przeszkadzajki. Instrumenty pozwoliły nam być jak najbliżej oryginału znanego z albumów”.

Miuosh i Jimek w NOSPRze

Nawet najwięksi przeciwnicy śląskiego artysty przyznać muszą, że to, co zrobił w Katowicach do spółki z Jimkiem, jest jednym z najważniejszych wydarzeń w historii polskiego hip-hopu. Na początku marca 2015 roku, w nowo otwartym budynku Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, artyści zagrali dwa koncerty z - zdaniem Radzimira Dębskiego - najlepszą orkiestrą w naszym kraju. Bilety na pierwsze wydarzenie wyprzedały się w ciągu doby. Pod naciskiem fanów zorganizowano drugi koncert, który sprzedał się w... kilkanaście minut. „Nie ma trudniejszej rzeczy dla rapera niż zagrać z orkiestrą symfoniczną: bez didżeja i bez beatu, który znasz i pamiętasz, bo nagrywałeś, miksowałeś i zagrałeś ze 100 koncertów na tym podkładzie” - mówił kiedyś Miuosh. Tydzień przed koncertem zaczęły się próby z Narodową Orkiestrą, dla której Jimek napisał kompozycje, aranżacje i którą w tych dniach też poprowadził. „Wiedziałem, że jestem prawdopodobnie najmłodszym szczylem, który staje przed tą orkiestrą. Mnóstwo czasu poświęciłem na przygotowaniu partytur, a i tak przed pierwszą próbą miałem ogromny stres. Każdy z nich poświęcił życie na doskonalenie do perfekcji gry na swoim instrumencie” - wspominał kompozytor w jednym z wywiadów. Na bis dorzucił jeszcze swoją symfoniczną „Historię hip-hopu” - czyli kawałki m.in. Nasa, 2Paca, Wu-Tang Clanu, M.O.P., A Tribe Called Quest czy Snoop Dogga i Kendricka Lamara zagrane na orkiestrę. Szacunek, jaki Jimek oddał muzyce hiphopowej, spotkał się z pozytywnymi reakcjami nie tylko w Polsce. W Stanach Zjednoczonych na przykład, Aktor Ashton Kutcher nazwał młodego Dębskiego geniuszem.

Pierwsza płyta pod szyldem Eskaubei & Tomek Nowak Quartet

Trzeba wiedzieć, że współprace na linii raperzy-muzycy odbywały się nie tylko na deskach scen, ale i na wspólnych albumach. Idealnym przykładem takiej kooperacji jest krążek „Będzie dobrze”. Choć, jak wspominają sami autorzy, jego wydanie było „wielką niewiadomą”. „Przed płytą zagraliśmy dosłownie kilka koncertów i dopiero się poznawaliśmy. Wiedziałem tylko, że mam w zespole wybitnych muzyków i że muszę im dorównać” – mówi Eskaubei. „Cały materiał, łącznie z rapem, nagraliśmy na setkę w Preisner Studio, w Niepołomicach. Instrumenty akustyczne plus elektroakustyczny Rhodes i Wurlitzer. Później Mr Krime dograł do tego swoje cuty, a Ten Typ Mes i Lilu położyli wokale. Dziś czuję się częścią jazzowego środowiska. Czuję się w nim naturalnie, jestem zdecydowanie bardziej akceptowany i doceniany niż przez lata działań na scenie hiphopowej" - podkreśla. I przy okazji poleca „Sweet Spot, czyli kolejny album jego zespołu, na którym gościnnie wystąpi Eldo.

W.E.N.A. z Electro-Acoustic Beat Sessions

To też mógł być album, który wstrząsnąłby polskim hip-hopem... Mógł, bo ostatecznie się nie ukazał. „Wydaje mi się, że za długo zwlekaliśmy z tym projektem i zaczął się rozchodzić po kościach. Nie byłem w stanie spiąć ośmiu muzyków, nie szło mi też wtedy pisanie tekstów. To jedna z nielicznych rzeczy w mojej przygodzie z muzyką, której naprawdę żałuję” - mówił Wena kilka lat temu w wywiadzie dla magazynu „Vaib”. Rzeczywiście szkoda, ale na otarcie łez zostają wspomnienia z kilku bardzo udanych koncertów, m.in. tego w festiwalu Red Bull Music Academy Weekender w Warszawie albo w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim. „To był dla mnie zaszczyt, że mogłem przedstawić swoje teksty w takim miejscu. Świetnie wspominam ten koncert z Electro-Acoustic Beat Sessions, bo był pełen spontaniczności, żywych grań i nieprzewidzianych sytuacji, w których świetnie się odnajduję. W głowie szczególnie utkwił mi moment, kiedy wyszliśmy na scenę, stanęliśmy za kurtyną i za nią rozpoczęliśmy nasz występ. Nie w każdym miejscu można sobie na coś takiego pozwolić" - opowiada z dumą warszawski raper.
9 minDokument o projekcie W.E.N.A. x EABSDokument o projekcie W.E.N.A. x EABS
Zobacz więcej

Rap + Wodecki = Albo Inaczej

Teksty polskich raperów w interpretacji wokalistów spoza świata hip-hopu? To ci dopiero zestawienie! Alkopoligamia udowodniła, że do odważnych świat należy i tylko ryzykując, można wiele wygrać. Inspiracją do powstania płyty i koncertów pod szyldem Albo Inaczej był amerykański wokalista Richard Cheese, który zajmuje się tworzeniem coverów znanych zespołów. „Chcieliśmy pokazać, że teksty hiphopowe są wartościowe i należą, szczególnie te starsze, do pewnego kanonu" - mówi Witold Michalak, współautor projektu. Kilka dni po premierze krążka, jakiego Polska dotąd nie słyszała, w warszawskim Teatrze Dramatycznym, w ramach festiwalu Red Bull Music Academy Weekender, odbył się koncert premierowym, na którym w towarzystwie kilkuosobowego zespołu wystąpili najwięksi bohaterowie całego zamieszania: Zbigniew Wodecki, Ewa Bem, Krystyna Prońko, Andrzej Dąbrowski, a także ekipa Flexxipu i reaktywowane specjalnie na tę okazję Stare Miasto. „Nie da się opisać słowami wrażenia, jakie wywołał Zbigniew Wodecki, powtarzający za Peją, że »jest jedna rzecz dla której warto żyć«, wspierany wokalnie, czy wręcz zagłuszany, przez kłębiący się pod sceną tłum, gromko dośpiewujący: »hip-hop!«. Dla takich chwil naprawdę warto żyć” - pisaliśmy cztery lata temu w relacji na gorąco z tego wydarzenia. Tak, warto.

Ostry kontra Sofa

To zestawienie nie byłoby pełne bez Ostrego. W końcu jak sam przyznaje: „Wychowałem się na jazzie! Moja mama karmiła mnie tą muzyką”. Raper co prawda przez wiele lat preferował klasyczną hiphopową stylistykę i koncerty z didżejem u boku, ale udało się go po czasie namówić na eksperymenty z instrumentalistami z toruńskiego zespołu Sofa. Na koncie mają wspólny krążek z zapisem ich koncertu w radiowej Trójce i liczne spotkania na jednej scenie. O.S.T.R. wystąpił z nimi m.in. w warszawskim, nieistniejącym już klubie Balsam. „Po tym wydarzeniu powiedziałem sobie, że to musi być koncertowa droga Ostrego na najbliższy okres i... tak też się stało” – mówi mi Tytus, wydawca płyt rapera, który miał w tym swój udział. „O.S.T.R. z muzykami grał przez prawie 10 lat. Po Sofie, gdzie trzon zespołu tworzył m.in. Tomasz Organek, przyszedł czas na łódzką formację ŁDZ Orkiestra - Marka Dulewicza, a potem na Noise Trio, braci Fedkowiczów z Krakowa. Kiedy jednak żywe bandy w polskim hip-hopie stały się czymś normalnym, doszliśmy do wniosku, że dobrym pomysłem będzie powrót do tradycji”. To dlatego dzisiaj jedynymi gospodarzami sceny są DJ Haem i Ostry. A nam pozostały takie wspomnienia...
***
Więcej żywego grania i rapu na jednej scenie czeka nas na festiwalu Enea Spring Break w Poznaniu – zapraszamy od 25 do 27 kwietnia do CK Zamek, na koncerty w ramach sceny Red Bull Music. Jeden z nich należeć będzie do połączonych sił Peji i RPS Band. Więcej szczegółów na temat imprezy (oraz biletów) znajdziesz tutaj. Podwójny karnet na festiwal możesz zgarnąć w konkursie poniżej:
Muzyka