O idealizmie, Ameryce, beefach i byciu legendą – z Peją rozmawiamy na ważne tematy.
Autor: Marcin Misztalski
Przeczytasz w 27 minPublished on
Dla jednych jest pasjonatem hip-hopu, inni oceniają go przez pryzmat kontrowersyjnych i szczerych do bólu wypowiedzi. Jednak zarówno ci pierwsi, jak i drudzy, muszą przyznać jedno: Peja to jeden z najważniejszych raperów w historii polskiego hip-hopu. I kto wie, czy nie najbardziej rozpoznawalny.
Założyciel formacji Slums Attack i wytwórni RPS Enterteyment. Laureat Fryderyka, nagrody Yach Film Festiwal, a nawet srebrnej odznaki Polskiego Związku Judo. W „Antologii Polskiego Rapu” napisano o nim, że „wśród fanów oraz innych twórców Peja ceniony jest za ogromną konsekwencję, upór, ale też za wiedzę hiphopową”. Kiedy więc nadarzyła się okazja, spróbowaliśmy coś z niej uszczknąć.
Oglądałeś film dokumentalny „Stretch and Bobbito: Radio That Changed Lives”?
Przymierzam się do niego, ale ostatnio brakuje mi na wszystko czasu. Podobnie mam z muzyką i książkami. Czasami wezmę sobie do ręki jakąś płytę, pooglądam książeczkę i na tym się kończy. (śmiech) U mnie w domu znajdziesz mnóstwo nierozpakowanych filmów i albumów. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie znajdę chwilę, by nadrobić zaległości. Jeśli chodzi o dokumenty hiphopowe, to lubię wracać do „The Art of Rap”. Rakim ciekawie opowiadał w nim o swoim sposobie pisania tekstów. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie scena, w której jeden z artystów mówił, że ma punchlines na wszystkich ważniejszych raperów. Wyobraziłem sobie, że on nic nie robi, tylko siedzi w domu, pali ziółko i pisze teksty. (śmiech) Niezła faza. Gość jest gotowy na każdą bitwę. Pomyślałem sobie, że to jest naprawdę poświęcenie. Chociaż nie wiem, czy warto się w dzisiejszych czasach poświęcać dla czegokolwiek – nie wiadomo, czy ktoś to doceni. Poświęcenie nie kojarzy mi się z niczym dobrym, zawsze się odbywa czyimś kosztem. Wiesz co? Fajnym dokumentem był jeszcze film o śledztwie w sprawie śmierci Tupaca i Biggiego. Zresztą, reżyser tego filmu, Nick Broomfield, stworzył też m.in. genialny film „Kurt & Courtney”, w którym postawił hipotezę, że to Courtney zabiła Kurta.
Pozostając w temacie filmów i seriali. W „Hip Hop Evolution” przedstawiona została ciekawa scena, gdy DMC pytany o to, co pomyślał, gdy pierwszy raz usłyszał Rakima, odpowiedział, że „to koniec”. Ty, słuchając któregoś z polskich raperów, jesteś w stanie powiedzieć to samo?
Po pierwsze, nie jestem DMC, a po drugie – zarówno on, jak i ja, możemy sobie pozwolić na takie słowa. Śmiało mógłbym coś takiego oznajmić ludziom. Poza tym rynek w Stanach a ten w Polsce to dwie zupełnie inne sprawy. Tylko w Polsce masz warunki, by odcinać kupony, nie wydając nowych płyt, grać koncerty, by stać się kiedyś Cugowskim lub Marylką. (śmiech) Chyba, że zabiją ci DJ-a, albo gdy ten cię opuści. (śmiech) Ten kraj daje takie możliwości, aczkolwiek w ostatnich latach zaszły na tym polu niewielkie zmiany. Jest coraz więcej młodych artystów, style się mocno zmieniają, zwiększa się konkurencja, więc i weteranom może być trudniej. Często mam jednak wrażenie, że nie ma to zbyt wiele wspólnego z hip-hopem. Nazwałbym to raczej urban music. Z niektórymi rzeczami się pogodziłem, ale nie na wszystko jestem gotowy. Kiedy my zaczynaliśmy kleić pierwsze nagrania, to pokolenie lat 60., osadzone w rock'n'rollu, mówiło, że jesteśmy pop*****leni. Nie chciałbym teraz powielać tego błędu, mówiąc w ten sam sposób o nowym pokoleniu.
„Pop*****leni, bo robią hip-hop”...
Tak, ale to akurat skit nawiązujący do słów naszego byłego pracodawcy, który pukał się w głowę, że płaci nam co miesiąc pieniądze, a my zakładamy zespół i idziemy nagrywać płytę. Ja mówię o zmianie pokoleniowej. Ci starsi, muzycy z prawdziwego zdarzenia, nie dawali nam szans na zaistnienie na rynku, a z drugiej strony – może czuli się jednak zagrożeni? Szło coś nowego, więc mogli się tego obawiać. Dzisiaj na scenie jest masa utalentowanych gości. My, jako ojcowie-założyciele, możemy teraz ocenić to z pozycji „przychodzi nowe”. Też chcemy grać do końca życia. (śmiech) Czy byłbym szczęśliwy bez grania koncertów? Raczej nie.
Nie uważasz, że młodzi raperzy już was poniekąd wyparli z rynku? Za przykład niech posłuży Eldo, który musiał odwołać kilka koncertów, bo zainteresowanie jego trasą było małe.
Młodzi nie mają na to zupełnie wpływu. To raczej wyłącznie wina samych artystów. Jeśli nie jesteś mistrzem organizacji, tylko tak zwaną duszą artystyczną i myślisz, że nic się nie zmieniło i należy robić tyle, ile za starych czasów, a wszystko będzie się kręcić samo – to taka postawa może cię zgubić. Dziś trzeba być bardziej aktywnym np. w social mediach. (śmiech) Leszek chyba z natury nie jest otwarty na ludzi, więc uważam, że to może być główną przyczyną odwołania tych koncertów. Jeżeli wydajesz nowy album i puszczasz tylko jeden klip tuż przed premierą płyty to wiadomo, że sam się podkładasz. Jeżeli teledyski mają teraz większe zainteresowanie przed premierą, to należy je puszczać właśnie wtedy. Widzisz, jeśli ktoś sam oddaje pole, to pojawia się szansa dla młodych. Jeżeli rozpisać Eldo dobrą trasę, to ja wierzę, że na jego koncerty przyszłoby wiele osób. Ten koleś ma cały czas coś do powiedzenia. Niestety obecnie ludzi mniej interesuje to, że masz coś do powiedzenia.
Mówisz: „jeżeli klipy mają teraz większe zainteresowanie przed premierą, to należy je puszczać właśnie wtedy”. Brzmisz, jakbyś dopasowywał się do działań rynku.
Niekoniecznie. Uważam, że warto po prostu wydać kilka rzeczy przed premierą, by ludzie wiedzieli, jaka jest nowa płyta. Powiedziałem wcześniej, że nie na wszystko jestem gotowy. Wolałbym pierw wydać płytę z jednym klipem, tak jak Eldo, a po premierze dorzucać kolejne. Kiedyś grałem koncerty i testowałem, jak ludzie odbierają poszczególne kawałki, a później robiłem teledyski. Czy ja się dopasowuję? Nie. Może ja też chcę mieć trochę hajsu z tych wyświetleń. (śmiech) Mimo wszystko zależy mi na tym, by było wciąż nieco tych obejrzeń. Nigdy nie miałem ich w granicach 30-40 milionów. Jeżeli uzbieram pod klipem 15 milionów w ciągu 5 lat – to są to dla mnie realne, a nie kupione wyświetlenia. Nie rozumiem, jak można zrobić 40 milionów w dość krótkim odstępie czasu. Kto w to klika? Jeśli masz tyle wyświetleń, ile kawałki The Game'a i Rick Rossa, wygląda to dość podejrzanie... Albo przemawia teraz przeze mnie zazdrość. (śmiech)
Co się stało z twoim projektem z Jeru i Ostrym?
Jest skończony i leży w szufladzie. Ciężko powiedzieć, kiedy trafi do sprzedaży. Rozstałem się z Fonografiką, Jeru nie jest z nimi do końca rozliczony. Na dobrą sprawę moglibyśmy to wydać w każdej chwili, ale nie chcę tego rozgrywać w ten sposób, chcę być nadal względem nich lojalny. Poza tym wolałbym, żeby Jeru uregulował tę sytuację, bo to jego projekt. Nie należy tej płyty nazywać projektem Ostrego, Jeru i moim. To krążek Jeru. Roboczo nazywa się „Partners In Rhyme”, pojawiłem się bodajże w czterech utworach – na jednym z Ostrym i Jeru, w innym z Mr. Funkym z Lords of the Underground, a w dwóch kolejnych m.in. ze Śliwą. Na płycie jest Ill Bill, Lil Dap i Sadat X. Jeru zakolegował się z moją całą ówczesną ekipą, więc zrobiliśmy familijny album bez gorących nazwisk. Podkłady poza Ostrym robili też White House i producenci z USA. Głównym tematem na pewno jest numer „So Raw”, w którym pojawiam się z O.S.T.R.-em.
Który znalazł się też na epce Jeru The Damaja „The Hammer”.
Tak, ten utwór jest tam bez naszych kwestii. Wersja z naszymi zwrotkami ma pojawić się, jako bonus na 12-calowym, amerykańskim wydaniu singla. Niezła faza. Ostry w kawałku postawił bardzo wysoko poprzeczkę. Na takim wolnym podkładzie mocno przyspieszał, więc wypier**liłem starą zwrotkę i też przyspieszyłem, na co Jeru: „ku*wa, to ja chyba zrobię tak samo”, ale finalnie pozostał przy pierwotnych linijkach. Ten numer jest genialny. Podoba mi się to, co zrobiłem, ale jak na bicie pojawia się Adam, to... koniec świata. Czysta matematyka. Muzyczny słuch. Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie o DMC – chwilowo pomyślałem o wcześniejszej emeryturze za sprawą Ostrego, a nie jakiegoś młodego rapera. (śmiech) Nieważne, ile masz lat, jeżeli robisz coś dobrze, to nie musisz się martwić, że ktokolwiek wyprze cię z rynku. Poza tym młodzi muszą trochę spokornieć, bo zanim zdobędą fanów, minie trochę czasu. Czy będą mieli tak oddanych słuchaczy, jak my? Śmiem wątpić. Ich kawałki nie będą hymnami pokoleń. Czasy są takie, że słuchacz dziś jest, a jutro go już nie ma. Czy za 10 lat będzie się o nich mówić, że są legendami? Czy ktoś o nich będzie jeszcze pamiętał? Czy przetrwają tyle lat na rynku? Zobaczymy. Diddy na mixtapie DJ-a Drama nawija: „to my jesteśmy prawdziwymi legendami, jesteśmy w tej grze od wielu lat. Nie wystarczy zrobić jednego świetnego singla, by się z nami równać”. Puff zainspirował mnie zresztą do nagrania kawałka „Jestem ikoną”.
Jeśli już mówimy o ikonach – kawałek z Rakimem w ogóle powstał?
Niestety nie, bo zrezygnowałem z tej współpracy. Rakim przekroczył wszelkie możliwe terminy. Pamiętam, że jego menago powiedział: „Ale przecież to jest Rakim, to jest bóg, poczekajcie jeszcze”. A ja na to: „Jeśli to jest bóg, to moment i zwrotka będzie gotowa”. Rakim wciąż ma mój szmal. Jeśli kiedyś będę miał możliwość z nim porozmawiać, to mu o tym przypomnę. Być może wyjmę resztę pieniędzy i powiem, że ma tu coś do zrobienia. (śmiech) Ta zwrotka nie została nagrana, bo zaczęły się dodatkowe negocjacje. Nie lubię być robiony w ch*ja, więc kiedy wiadome było, że utwór nie zostanie umieszczony na płycie, zaproponowałem mniejsze wynagrodzenie. No, ku*wa, bóg bogiem, ale szanujmy się. (śmiech) Kawałek wrzuciłbym na winyl, albo jako bonus do przedsprzedaży, na YouTube, cokolwiek… Tak mi zresztą proponowali. Zgodziłem się na to, ale nie za pełną stawkę. W ch*ja to my, a nie nas. Wiesz, kiedy zaczynasz czymś żyć, czymś się jarać, a potem czujesz jedynie takie uczucie zawodu, to jest to słabe. Moja żona, która wtedy pracowała ze mną przy projekcie, powiedziała, że to niepoważne zachowanie i ja się z nią zgadzam. Tyle że Paulina jest spoza tematu i nie podchodzi do tego w sposób sentymentalny. Żona nie słuchała Rakima w latach 90., nie słuchała „Know the Ledge” czy „Don't Sweat the Technique”.
„Paid in Full”...
„Paid in Full” jest bardzo oldschoolowym krążkiem. Uważam, że obecnie jest trudny w odbiorze, ale ”Let the Rhythm Hit 'Em” czy „Follow the Leader” i jego solówki, to coś pięknego. Rakim to jest, taki wiesz, Włodek w Pomatonie – wpier**lony w kontrakty. Widzisz, miała być płyta z Preemo, płyty nie ma. Eric B i Rakim mieli tak spisany kontrakt, że żaden z nich nie mógł wydać solowej płyty bez pisemnej zgody drugiego. Rakim po rozpadzie duetu podpisał zgodę Ericowi B i ten nagrał krążek, zresztą rapowy. Oczywiście, że Eric B na majku się nie sprawdził, ale jako fan duetu poszukuje tego białego kruka. Co zrobił Eric B? Nie podpisał zgody Rakimowi. W ten sposób kilka lat czekaliśmy na pierwsze solo Rakima. Zresztą takie duety mają to do siebie, że się lubią kłócić – Eric B & Rakim, Gang Starr... Slums Attack. (śmiech)
EPMD...
Tak, ale akurat oni wrócili do wspólnego nagrywania. Ich rozpad był dla mnie bardzo bolesny, ale najgorsza była śmierć Guru. Kiedy rozpadło się EPMD to poczułem, jakby zmarł mi ktoś bliski. Byłem na ich koncercie, bodajże w 2012 roku, w Berlinie – przyszło 250 osób, mały, niski sufit, średnia wieku 35-40 lat. DJ Hype początkowo na gramofonach, później zmienił go genialny DJ Scratch. Poważna impreza dla poważnych ludzi. Ale sam koncert był mistrzowski. Oni mieli taką setlistę, jaką swego czasu posiadali Run DMC. Zespół był nie do rozje**nia.
Skoro wywołałeś Run DMC – jak myślisz, dlaczego zabito Jam Master Jaya?
Pracował z 50 Centem, więc może chcieli odj*bać samego 50 Centa? Przyszli z zamiarem, by kogoś zabić i zabili, ale czy to była właściwa osoba? Byłem kiedyś pod tym studiem. Wchodząc tam, musisz zadzwonić domofonem, ktoś tam jest na portierni, musi cię wpuścić. Przesłuchiwani byli świadkowie, jednak do dziś nikt się z niczym nie wyświetlił. Zmowa milczenia, jak w większości przypadków. W dokumencie o tym morderstwie pojawia się teoria, że świadkowie wiedzieli, kim byli napastnicy. Jasne, że nikt nie puści farby. Jego gwałtowna śmierć to jednak straszna strata dla całego hip-hopu. Koleś zrobił wiele dobrego.
Kilka razy byłeś w Nowego Jorku. Spotkały cię tam jakieś nieprzyjemne sytuacje?
Kiedyś, jak jechałeś przez Bronx, to stojąc na czerwonym świetle, byłeś schowany za kierownicą, bo rzucali w ciebie czym popadnie. Ale t było w latach 90., teraz jest inaczej. Podciągam sobie skarpety pod kolana, zakładam koszulkę na ramiączkach i wjeżdżam w dziarach na pełnym Latynosie. (śmiech) Łaziliśmy cały czas po Queensbridge, po najbardziej śmierdzących zakamarkach, i nic się nie wydarzyło. Stary, my Polacy, słysząc wyjeżdżający zza rogu samochód mamy wrażenie, że za moment ktoś wyciągnie uzi i zacznie do nas napier**lać. (śmiech) Taką fazę zrobiły nam te wszystkie filmy, które oglądaliśmy za małolata. (śmiech) W większości są to jednak przyjemne sytuacje.
Kiedyś spotkałem na Manhattanie ojca Beyonce i jej siostrę – Solange, która występuje w ciąży w teledysku „Soldier”. Pogadaliśmy z nimi chwilę, bo był ze mną Grandmaster Caz, który prowadził hip-hop tour po Queens. Zajebista faza, wsiadasz w busa z ludźmi z całego świata, jeździcie po różnych miejscówkach, oglądacie dom babci 50 Centa, tam gdzie został postrzelony... Podjeżdżamy pod dom Ja Rule'a i Caz zaczyna krzyczeć przez megafon: „Eeee yooo, tu 50 Cent, otwieraj drzwi!”. I krzyczy to w czasie, gdy mają ze sobą beef! (śmiech) Hip-hop muzeum. W Nowym Jorku nie chcą jednak już strzelać, teraz chcą zarabiać dolary.
Z Nowego Jorku przenieśmy się do Poznania. Patrząc z boku na tamtejszą scenę mam wrażenie, że wszyscy jesteście bardzo zjednoczeni i chętnie ze sobą współpracujecie. Czy w rzeczywistości też tak to wygląda?
Myślę, że tak, ale niekoniecznie skupia się to wokół mojej osoby. (śmiech) Dziś nie czuję tego zjednoczenia sprzed lat. Nigdy nie utrzymywałem jakoś specjalnie kontaktu z Paluchem, Słoniem, czy Szelką. To głównie przelot na koncertach, wcześniej jakieś popijawy w klubach, no i gościnki na płytach. To wszystko.
Pojawiałeś się też w kilku teledyskach.
Tak, ale to odbywało się na zasadzie wsparcia projektu, pokazania, że się szanujemy, czy po prostu jest to opcja typowo marketingowa. Jeśli jestem zapraszany do jakiegoś projektu, to z reguły biorę w nim udział. Bywałem na wcześniejszych krążkach Palucha, on występował u mnie. Dograłem się na debiut Słonia, Szelka pojawił się na jednej z moich solówek. W ostatnim czasie wystąpiłem na albumie Kaczora, miałem też być na płycie Shellera, ale ostatecznie do tego nie doszło.
Dlaczego?
Zaprosił mnie na swój album. Bit już leżał i oddychał. Kiedy zobaczyłem, że wystartował preorder, a naszego kawałka nadal nie ma, bo przecież nie został nagany, zadzwoniłem do niego z pytaniem o ten numer. Odparł, że zmieniła mu się koncepcja płyty, więc nie było potrzeby robienia tego numeru. Nie mam do niego żalu czy powodów, by mu w to nie wierzyć. Zmieniła się przecież koncepcja płyty. (śmiech)
Myślisz, że to przez zakończenie twojej współpracy z DJ-em Decksem?
Nie mam pojęcia, nigdy o tym w ten sposób nie pomyślałem. Choć sytuacja z Darkiem [prawdziwe imię DJ-a Decksa – przyp. red.] jednak w jakiś sposób wiele rzeczy zweryfikowała.
To znaczy?
No nie wiem, po prostu nie utrzymują już ze mną kontaktu. Wcześniej ten kontakt był jakiś minimalny, ale jednak był. (śmiech) Może dlatego, że nie gramy tylu wspólnych koncertów, a ja nie piję już w klubach? Nie ma okazji, by się spotkać. Do kina przecież nigdy wspólnie nie chodziliśmy. (śmiech) Teraz chłopaki skupiają się bardzo wokół Darka i tylko Darka. Kiedy byłem w dobrych relacjach z Decksem, to też specjalnie nie byłem blisko z chłopakami, ale teraz to chyba jakiś ostracyzm zapanował. (śmiech) Żeby nie było – ja tutaj nie mam do nikogo absolutnie żadnych pretensji. Nie mam też jednak pojęcia, czy oni wszyscy musieli się określić, kogo wybierają w tym naszym sporze, co zakrawałoby na absurd, bo to sprawa moja i Decksa. Nie wiem, nie rozkminiam tego jakoś szczególnie. Pytasz, więc ci szczerze odpowiadam. Nie ulega jednak wątpliwości, że Darek od czasu, jak się ze mną pokłócił, ma taką lokalną i chyba lojalną raperską grupę wsparcia. (śmiech) Ale bez obaw, ja sam nie zostałem. Inna sprawa, że ja tego braku jakoś szczególnie nie odczuwam, bo jak już wcześniej wspominałem – to nie było regularne koleżeństwo. Chodzi tylko o dostrzeżenie różnic przed i w trakcie sporu. (śmiech)
Słoń i Paluch niejednokrotnie mówili, że jesteś legendą.
Spoko. Ja niczego takiego od nikogo nie oczekuję. Tu każdy, bez wyjątku, pragnie być legendą. Każdy buduje swoją markę. Być może do pewnego momentu jesteś komuś potrzebny, a później już nie. Kto wie, jakby wyglądała scena poznańska dzisiaj, gdybym nie zadzwonił do Gurala i jej nie połączył. Oglądałem ostatnio zdjęcie, które zrobił nam Chudy – piję na nim brudzia z Guralem u mnie w domu. To jest historyczna fotka. (śmiech) Do dzisiaj nie żałuję tego ruchu. Donguralesko jest jedną z osób, która ma wszystko w dupie, nie zajmuje się plotkami, tylko robi swoje. Przy okazji, prywatnie z nim też widzę się bardzo rzadko.
Faktycznie uważasz, że gdybyście się nie pogodzili, to ta scena mogłaby wyglądać inaczej?
Śmiem twierdzić, że kariera Gurala mogłaby się inaczej potoczyć. Przed pogodzeniem się był już szanowany, jako raper, ale tych koncertów nie grał specjalnie wiele. Połowa Polski myślała, że jest z Wrocławia, nie było wtedy jeszcze odzieży, marki El Polako. „Drewnianej małpy rock” jest solidnym albumem, który nie miał praktycznie promocji. Myślę, że Donguralesko dużo zyskał na tym pojednaniu. Bardzo szanuję jego twórczość.
Jak doszło do zakopania wojennego topora?
Przez przypadek. Siedziałem w domu, piłem wódkę z kumplami i wjechała gadka, że „Gural to frajer i takie tam”. Ja odpowiedziałem: „żaden frajer i tyle. Ch*j, że jesteśmy pokłóceni, zaraz się pogodzimy, bo do niego zadzwonię”. Zadzwoniłem, umówiliśmy się w wyznaczonym miejscu, minęło trochę czasu i faktycznie przyjechał. (śmiech) Widzisz, wódka potrafiła też jednoczyć. (śmiech)
Rozmawiałem na początku 2017 roku z Włodim. Poruszyliśmy wówczas m.in. temat twoich pozdrowień na Warsaw Challange 2015, kiedy mówiłeś ze sceny: „Szacunek dla Włodiego, który tutaj grał, bez względu na wszystko”. Włodi skomentował to tak: „.Z jednej strony fajnie, że to zrobił, ale jeżeli konfliktujemy się na takim poziomie, gdzie padają bardzo poważne słowa, to wiemy doskonale, że żeby załatwić tak sprawę (...) najpierw trzeba stanąć twarzą w twarz i spojrzeć sobie w oczy, a potem wyjść z tym oficjalnie”. Co ty na to?
Widziałem się z Włodim w Giżycku, chwilę po akcji z Pariasami, bo graliśmy wspólnie podczas tej samej imprezy. On był z rodziną, ja byłem z rodziną, mijaliśmy się i udawaliśmy, że się nie widzimy. Nikt z nas nie miał ochoty tego wtedy wyjaśniać. Fakt, że takich spraw nie załatwia się przy okazji. Jeżeli ktoś z nas miał coś do powiedzenia w tej sprawie, to powinien zadzwonić, ale jakoś ani ja, ani Włodi, nie chwyciliśmy za telefon. Tak naprawdę nie mam nawet numeru do Włodiego, a nawet, gdy mieliśmy ze sobą dobry kontakt, to i tak było ciężko się do niego dodzwonić. (śmiech) Jeśli kogoś nie szanuję, to nie szanuję. Włodka akurat zawsze szanowałem i zawsze będę go szanował, bez względu na to, co było między nami. Uważam, że te słowa były ważne, ponieważ on grał na tej imprezie dzień wcześniej i to główny powód, dla którego się odezwałem. Jeśli Włodi zachowałby się w ten sposób, co ja, ucieszyłbym się, zamiast stawiać warunki.
Idąc na wojnę z chłopakami, wytoczyłem poważną artylerię i dobrze wiemy, jak to się dla nich skończyło. Beef z Pariasami to część historii polskiego rapu i dobrze, że się to przydarzyło. Zostałem zaatakowany, więc odpowiedziałem, trzeba było się bronić. Jeśli jeszcze trzeba będzie o coś walczyć, to na pewno będę walczył. (śmiech). Choć dzisiaj mam inne priorytety – widziałeś przed chwilą zdjęcia mojej córeczki w telefonie. To są sprawy, którymi dzisiaj się zajmuję.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że nie będziesz już reagował na żadne zaczepki ze strony Tedego, a na ostatnich krążkach jednak wbijasz mu szpileczki. Na „Remisji” też mu się delikatnie dostało.
Od lat nie śledzę jego twórczości. Ch*j mnie obchodzi, co i ile rzeczy on wplątuje w te swoje linijki, wywiady, posty na Insta etc. Wiedzę na jego temat czerpię pośrednio od ludzi, którzy wysyłają mi cały ten szajs na wszelkiej maści komunikatory. Wiem, że on bardzo uważnie śledzi to, co ja robię, widać to po jego ruchach. Strasznie tym wszystkim żyje, mimo upływu lat. Zobacz, nawinąłem na nowej płycie wersy o pontonie, a on podobno dmucha gdzieś na koncertach jakieś pontony i rzuca je w publiczność. (śmiech) Patrz, ile można mu zadać roboty jednym wersem. (śmiech) Widocznie ma dużo wolnego czasu, u mnie jest zupełnie odwrotnie. Jeżeli chciałbym mu zadać więcej roboty, to robiłbym różne takie ruchy, a on by się wkręcał i cały czas coś działał. (śmiech) Tede stracił wielokrotnie twarz i to go ewidentnie boli. Ja mam naprawdę gdzie indziej głowę, mentalnie jestem lata świetlne przed nim. Gimb to stan umysłu, ja gimbusem nie jestem. (śmiech)
Nigdy nie wymawiałem tej ksywy, ale dziś zrobię wyjątek – sparować się z Jackiem na dłuższą metę, to jak sparować z Bonusem BGC, to ten sam poziom, oni nawet mają się ku sobie. (śmiech) Jacek zapewne kipi ze złości, że z mojej strony nie ma odzewu, że taki wariat jak Peja nie podpala się i nie reaguje. On bardzo chciałby mnie sprowokować, ale kompletnie mu to nie wychodzi. To nie jest człowiek, z którego opinią będę się kiedykolwiek liczył. Jego fani wymagają od niego takiej, a nie innej aktywności, ale nie wiedzą nawet, o co chodziło z odwoływaniem koncertów. Nie wiedzą, że Tede sam wpisał sobie na plakacie, że koncert w Poznaniu się nie odbędzie, bo odwołał go Rychu. Dlaczego wtedy nie zagrał, tylko sam skreślił Poznań z plakatu? Ze strachu? Nie rozumiem komentarzy, że to ja kontynuuję ten temat, kiedy tylko od czasu do czasu jakoś zareaguję na to, co robi. Posłuchaj – po „Czarnym wrześniu” fani TDF-a, jak i on sam, krzyczeli, że nie ma beefu. (śmiech) Chwilę później Jaca wszedł w etap lizania tyłka – słał laurki o sprzedaży „Reedukacji”, chwalił mnie w radiu, gratulował narodzin córki etc...
To była próba pogodzenia się z jego strony?
Oczywiście, że tak. To było chwilę po akcji w Mielnie, gdzie wieczór poprzedzający jego urodziny siedziałem z bramką klubu, w którym miał zagrać. Kilku z nich to moi znajomi jeszcze z czasów, kiedy zawodowo zajmowałem się sportem. Obiecałem im wtedy, że kiedy wezmę go na bok, to nic mu nie zrobię i słowa dotrzymałem. On się niczego nie uczy, nie wyciąga wniosków. Natomiast jego menedżerowie wysyłali mi nawet oferty koncertowe, żeby zrobić coś w Poznaniu. (śmiech) To wszystko działo się w czasie jego albumów „Fuck Tede”, „Glam Rap” itd. Przez ten beef został dosłownie wyeliminowany na kilka lat. Przy „Elliminati” – co za ironia – osiągnął sukces, a przy „Rolsonie” wystrzelił marketingowo. Teraz kiedy wszedł chwilowo na falę, stwierdził, że doj*bie Ryśkowi. Tylko, co on mi może doj*bać? On dzięki mnie miał pierwszą Złotą Płytę. Trzeba było walczyć po „Czarnym wrześniu”, a nie chować się na pięć lat jak przyczajona pi*da.
O co chodzi z „Kurtem Rolsonem”?
Jego pytaj. (śmiech) Ale no właśnie – czy jego słuchacze wiedzą, kim jest Kurt Rolson i dlaczego na to zareagowałem? W jednym z odcinków kultowego serialu „07 zgłoś się” pojawia się postać Kurta Rolsona – zawodowego mordercy, na pozór gościa z klasą, który przyjechał zrobić pewne zlecenie. Przy okazji zabija typa o imieniu Rysiek – a jakże – który szantażuje go donosem na milicję. Pod koniec odcinka, kiedy zostaje zatrzymany przez organy ścigania, wydaje swoją wspólniczkę. Przedtem, w celu uzyskania informacji, torturuje kalekie dziecko! A więc Jacek potrafi przyjąć alter ego kapusia tylko dlatego, że Kurt zabił jakiegoś Ryśka, a to już wystarczający powód, do zatytułowania płyty w taki, a nie inny sposób. To już zakrawa na obsesję. (śmiech) Do tego akcja z koncertem w Poznaniu. Wynajął halę i zrobił koncert za wszelką cenę. Cóż za determinacja. Albo akcja z podstawianiem autokarów w Poznaniu i dowóz ludzi do Warszawy. Chociaż to akurat rozumiem, bo poznańscy fani Jacy mogą mieć do mnie żal. (śmiech) Ci sami ludzie pisali do mnie, czy im się coś stanie, jak przyjadą na zbiórkę... No ku*wa! Nigdy nie pozwoliłbym, by któremuś z jego fanów stała się krzywda na koncercie, nie jestem tego typu człowiekiem.
Planowałeś wydać „Remisję” na 2 grudnia 2017 roku, wydałeś ją kilka miesięcy później. Czyżby dlatego, że 2 grudnia swoją płytę wypuścił właśnie Tede?
Nie, bo w grudniu była gotowa dopiero w połowie. Żałuję, że się z nią nie wyrobiłem, bo bym go posprzątał na tym OliSie i byłoby po zawodach. (śmiech) Jedynka za „Remisję” tego dowodzi. Kali uplasował się wtedy na drugim miejscu, mimo że jest o wiele mocniejszym zawodnikiem niż Jaca. Więc nie ma o czym mówić. Inna sprawa, że jeśli już tak bardzo chciał wydać krążek równo ze mną, to mógł trochę na mnie poczekać. (śmiech) Kurde, będziesz miał ciekawy wywiad. Ale dobrze, ja nie mam problemu mówić o tej sytuacji. Ogólnie rzecz biorąc trzeba było zrobić takie podsumowanie z tym gościem. (śmiech)
Zmieniając temat – co zdecydowało, że zacząłeś współpracować z wytwórnią My Music?
Bo potrafią tam sprzedawać płyty. Są z Poznania, mam ich pod ręką. Szef wytwórni, Remik Łupicki uważa, że chciał spłacić dług wdzięczności, który u mnie kiedyś zaciągnął. Uważa, że bardzo dużo mi zawdzięcza. Od dłuższego czasu ze mną pisał i pytał, jak może mi to wynagrodzić. Pisał też, że mogę o wiele lepiej się rozwijać, gdybyśmy nawiązali współpracę. Uznałem, że 11 lat w Fonografice to za dużo, trochę się tam zasiedziałem. Dlaczego założyłem własną wytwórnię? Skąd wiem jak ją prowadzić? Bo odpierd**lałem robotę za swoich wydawców, z którymi dziś nawet dobrze żyję. Od Kozaka, poprzez Cameya, aż po Delisia.
No właśnie, dogadacie się w końcu z Arkiem Delisiem w sprawie „Na legalu?”?
Liczę na to. To jest kwestia dobrej, a nie złej woli. Kiedyś dałbym mu po ryju, teraz podaję mu rękę. Ostatnio, jak rozmawialiśmy telefonicznie, to nawet pytał, czy na spotkanie przyjdę sam, czy z gorylami. (śmiech) W świadomości wielu ludzi tkwię jako „stary Rychu”. Ale wracając do My Music… Remik dał mi lepsze warunki niż majorsi. Prawda jest taka, że nigdy nie cisnąłem Remikowi – bo i po co, co on mi zrobił? Remik kazał Doniowi, Liberowi i innym robić hity do radia? On im tylko pokazał pewne rozwiązanie, drogę, którą poszli. Czy Eldo poszedł tą drogą? Nie. Ja wiedziałem, że w My Music jest miejsce i na Mezo, i na Eldo. Remik zmienił profil, docelowo chce być dużym domem dystrybucyjnym, a nie wydawcą. Nawet na „Reedukacji” nawinąłem: „gdyby szmal był najważniejszy, moim wydawcą byłby Remik”. On nie jest moim wydawcą, ale szmal też jest ważny.
„Remisja” to mój siedemnasty album, a pierwszy wydany w mojej wytwórni. „Szacunek ludzi ulicy” chciałem już wydawać samodzielnie, ale wyszło inaczej. Siedem lat temu założyłem własną wytwórnię, ale dalej wydawałem u kogoś. Było mi wygodnie, że ktoś finansuje mi studio nagraniowe, tłoczy krążki etc. „DDA” też chciałem wydać sam, ale dziecko sprawiło, że odłożyłem to na później. Teraz mam takie zaplecze, że mogę być swoim wydawcą i wrócić do wydawania czyichś płyt. Słuchaj, My Music ma bardzo duży katalog hiphopowy: Fandango, Eternia, Wielkie Joł, Stopro, Pihu, Szpadyzor i jeszcze wielu innych. To już taka Fonografika z najlepszych lat. Kto dziś ma problem z takimi rzeczami? Zobacz, Borixon wydał Gang Albanii, chwilę później solówkę i jest trzeci na OLiSie. Kilka lat wcześniej by go zaj*bali, tak jak Jędkera. Ja się nie bawię w hipokryzję. Do pewnych rzeczy dojrzałem. Idealizm ma to do siebie, że jesteś niewolnikiem swoich podstaw, a inni zarabiają pieniądze i mają to w dupie. Cały czas jestem uczciwy w stosunku do słuchaczy, do siebie. Nie robię nic na siłę. Nie muszę chodzić do Wojewódzkiego co tydzień. Jak będę chciał iść do Kuby, to pójdę. Wchodząc we współpracę z My Music chodziło tylko o dobrą dystrybucję, no i się udało – jedynka na OLiSie. Zresztą i bez nich były te „jedynki”, choć sam o sobie mówię król „dwójek”. Mało tego, reedycje moich dwóch innych płyt są w pierwszej trzydziestce! Jak mam się nie cieszyć? To piękna sprawa.
Wspominasz o zapleczu, jakie posiadasz na tę chwilę. Dlaczego w takim razie twój album wyprodukował Brahu, a nie ktoś z Los Angeles?
Chciałem, miałem już prawie przyklepanego jednego kolesia, ale brakło mi czasu, by to wszystko ogarnąć. Poza tym, po sytuacji z Rakimem trochę się sparzyłem. Mogłem mieć Spice 1, MC Eihta, ale czy chciałem nagrywać krążek z gośćmi, którzy faktycznie biegali z tymi pistoletami po LA? Nie róbmy na siłę Los Angeles w Poznaniu. Na płycie nie ma gości, bo nagrałem ją w półtora miesiąca i nie miałem czasu, by czekać, negocjować. Badałem rynek Zachodniego Wybrzeża, te rzeczy są cały czas do zrobienia. Mam zaplecze, mam sporo projektów w głowie, więc kto wie. Oczekujcie nieoczekiwanego.
Wywiad został przeprowadzony w kwietniu 2017 roku.
Muzyka
Kup kolekcję
Do sklepu
Najpopularniejsze artykuły
Ta strona internetowa wykorzystuje pliki ciasteczek niezbędne do technicznego działania strony. Za twoją zgodą strona będzie używać dodatkowych plików ciasteczek (w tym ciasteczek stron trzecich) lub podobnych rozwiązań, aby umożliwić działanie strony, w celach marketingowych i poprawienia wrażeń z odwiedzin strony. W dowolnym momencie można wycofać zgodę w ustawieniach plików ciasteczek w stopce strony. Więcej informacji znajduje się w naszej Polityce prywatności oraz w ustawieniach plików ciasteczek poniżej.
Centrum preferencji prywatności
Kiedy korzystasz z naszej witryny, możemy przechowywać dane w Twojej przeglądarce lub pozyskiwać z niej dane. Robimy to w celu gromadzenia danych na temat Ciebie, Twoich preferencji oraz urządzenia, z którego korzystasz. Te dane są wykorzystywane do celów marketingowych, do poprawy funkcjonalności witryny oraz do spersonalizowania pracy witryny. Nie stosujemy opcjonalnych plików cookie, chyba że włączysz samodzielnie taką opcję. Klikaj poszczególne nagłówki kategorii, aby dowiedzieć się więcej lub zmienić nasze domyślne ustawienia plików cookie. Pamiętaj, że zablokowanie niektórych rodzajów plików cookie może wpłynąć na pracę witryny oraz możliwość świadczenia pewnych usług przez nas.
Zarządzaj preferencjami zgody
Ściśle niezbędne pliki cookie
Zawsze aktywne
Te pliki cookie są niezbędne dla funkcjonowania strony internetowej i nie mogą być wyłączone w naszych systemach. Są one zazwyczaj ustawiane tylko w odpowiedzi na działania podejmowane przez użytkownika, które sprowadzają się do zapytania o usługi, takie jak ustawienie preferencji prywatności, logowanie lub wypełnianie formularzy. Można ustawić przeglądarkę tak, aby blokowała lub ostrzegała o tych plikach cookie, ale niektóre części witryny nie będą wtedy działały. Te pliki cookie nie przechowują żadnych danych osobowych.
Pliki cookie wydajności
Te pliki cookie umożliwiają nam zliczanie wizyt i źródeł ruchu, dzięki czemu możemy mierzyć i poprawiać wydajność naszej witryny. Pomagają one ustalić, które strony są najbardziej i najmniej popularne i zobaczyć, jak odwiedzający poruszają się po stronie. Wszystkie informacje zbierane przez te pliki cookie są agregowane i tym samym anonimowe. Jeśli użytkownik nie zezwoli na stosowanie tych plików cookie, nie będziemy wiedzieć, kiedy odwiedził naszą stronę internetową.
Pliki cookie treści innych firm
Te pliki cookie mogą być ustawiane w naszej witrynie przez zewnętrznych dostawców lub treści zewnętrzne, które są osadzone w naszej witrynie. Mogą one być wykorzystywane przez te firmy do ładowania i wyświetlania treści lub umożliwiania użytkownikowi korzystania z tych treści w inny sposób. Ponieważ te treści stron trzecich są dostarczane przez niezależne firmy na ich własną odpowiedzialność, firmy te mogą również wykorzystywać te pliki cookie do swoich dodatkowych celów, takich jak marketing. Informacje te można znaleźć w politykach prywatności tych firm. Jeśli użytkownik nie zezwoli na wspomniane pliki cookie, nie będzie mógł korzystać z treści zewnętrznych osadzonych w naszej witrynie, takich jak filmy, muzyka lub mapy.