Polscy hiphopowcy od zawsze patrzyli z zaciekawieniem na to, co dzieje się na paryskich ulicach i marsylskich blokowiskach. Dowodów na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat pojawiło się niemało. Było je widać zarówno na logówce zespołu Mor W.A., jak i w teledysku grupy Fenomen do kawałka „Ludzie przeciwko ludziom”. Grupą KDD na bank inspirowali się też WWO, co słychać do dziś w kultowym już refrenie do „Jeszcze będzie czas”...
Z czasem inspiracje przeradzały się w pierwsze wspólne numery na linii Polska-Francja. Jednym z takich kawałków jest „Konekcion” z abumu „Sensi”, w którym Rocca – członek formacji La Cliqua, prawdziwa legenda paryskiej sceny – dzieli bit z Vieniem i Pelsonem. Na uwagę zasługują również „Le gout du sang” Palucha i Freemana z IAM, „Ten sam beton” – gdzie u boku Błaja pojawia się król podziema z Paryża Hugo Tsr, czy „Smak chwili” z albumu „Witam was w rzeczywistości”, gdzie Sokoła i Wilka wspierają Demon One i Dry – paryski duet Intouchable, reprezentanci znanego kolektywu Mafia K’1 Fry.
Dlaczego warszawskich raperów na przełomie wieków tak bardzo ciągnęło w stronę rapu znad Sekwany? O to pytamy Pjusa, czyli Karola Nowakowskiego, wydającego właśnie z ekipą 2cztery7 reedycję debiutu. Pjus to w końcu wielki miłośnik francuskiego podejścia, nie tylko do muzyki.
Pjus: Ta Francja cały czas się czaiła. Miała coś wspólnego z naszymi rodzicami – to tam była umiejscowiona ich fantazja i plany. Ale ilu z nas mówiło wtedy po francusku? Niewielu. Ja nadal nie mówię. (śmiech) Zaczęliśmy od klimatu. Krok po kroku łamaliśmy sami, to co widzieliśmy na klipach. A jak obejrzałeś film „Nienawiść”, to na bank chciałeś być Saidem! Co nas do tego ciągnęło? Zawadiacka wolność, duże pokłady wiedzy i klimatu do odkrywania. Wszystko w dymie i muzyce, która nie drażniła, a przyciągała.
No właśnie, pierwsze odkrycia - jak na początku docierałeś do nagrań z francuskim rapem?
Kasety. Ktoś przegrał, ktoś nagrał, ktoś zgrał. I tak to krążyło. Do tego francuska telewizja, która tego się chyba nie bała – nie rozumiałem nic, ale cieszyła mi się morda. A z telewizji zgrywaliśmy klipy na VHSy i nawet jeśli była to wtedy jeszcze niewielka dawka – uczyła nas dużo. Potem słuchałem płyt w nieistniejącym już Planet Music. I tak z pojedynczych rzeczy dotarłem do IAM, a pochodząca z 1997 roku płyta „L'École Du Micro D'Argent” rozbiła mnie kompletnie i trzyma po dziś dzień.
Co ma w sobie ten album, że wywarł na tobie tak silne wrażenie?
Magię. A to słowo ma tyle znaczeń i wyobrażeń, że trudno znaleźć jeden lepszy czynnik opisujący całość. IAM czy NTM, oraz wszystkie wydarzenia z nimi związane, to właśnie magia tamtych czasów.
Domyślam się, że równie magiczny jest dla ciebie debiutancki krążek Shurik'Na.
Ba! To jest esencja. Zresztą takich płyt i kawałków jest mnóstwo. Ale Shurik’N zostawił siebie we mnie dosłownie – noszę słowa „Toujours vif” z numeru „Samourai” wydziarane na piersi. To właśnie efekt tej fascynacji – już na zawsze jestem związany z tamtymi czasami. Magia i mocny realizm, a wszystko podlane brzmieniami i flow. Gdybym był fighterem, wychodziłbym z tym numerem do ringu!
W sieci krąży krótki klip wideo, w którym dostajesz propsy od wspomnianego przez nas giganta francuskiej sceny.
I to jest coś, w czym nie uczestniczyłem! Kulfon i Tymek z portalu Rap Francuski – bliscy mi koledzy i fascynaci francuskiego rapu, pojechali akurat wtedy do Francji, skąd przywieźli ze sobą ten wspaniały podarek. Niczego się nie spodziewałem! W 2012 roku było mocno po mnie, a tu efektem była jakaś duma, wręcz sukces – po prostu duża rzecz. Coś, co znów dało mi siły. Niemniej, wciąż mam zamiar sam podbić kiedyś do Shurik’Na. (śmiech)
Będąc dalej w temacie rapu z Marsylii – znasz jakieś zespoły z tego miasta, o których mówiło się zdecydowanie zbyt mało?
Wiesz, powiem ci szczerze, że straciłem już gdzieś bliskość z muzyką francuską, z tym miastem, z nowymi wykonawcami i stylami. Kto jest temu winny? Może ja, bo przestałem sprawdzać na bieżąco to, co się tam dzieje. Przestały mi trochę grać szczególnie te nowe rzeczy. Sprawdzam inne rejony – np. Szwajcarię i zespół La Base. Ale wracam i sięgam po pewne rzeczy, bo fajnie odkrywać na nowo starocie. Za dwiema takimi płytami stoi… Akhenaton – jedna to soundtrack do nieznanego u nas filmu „Comme Un Aimant”, a druga to jego elektro-eksperyment „Electro Cypher”.
Z Marsylii przetransportujemy się do Paryża. Pamiętasz swój pierwszy wyjazd do tego miasta?
Plan był wtedy prosty: zwiedzać i bawić się. Przed wyjazdem zresztą zadzwoniłem do babci, że jak wrócę, to się odezwę, a ona na to, żebym szedł do jej ukochanego Luwru, na co odpowiedziałem krótką opowieścią o planach podróżniczych, a ona na to: „jakby co, ku*wy stoją na St. Denis”. (śmiech) Babcia jest niezastąpiona! Niemniej nastąpiła poważna kumulacja emocji. Rapowych, miłosnych, twórczych, piłkarskich. 2003 rok to było już coś, czym mogłem władać i czerpać. Więc wspólnie z Eldo i Foksem wybraliśmy się na tydzień. I począwszy od wyboru hotelu Venise – kozacko-upierdliwa miejscówka, nie mówiąc nawet o transporcie klasycznym „autobkiem” (śmiech) – ruszyliśmy na miejską wyprawę. No więc od zwiedzania z buta, przez mecz PSG czy nocne bujanko po mieście mieliśmy jego pełny przegląd. Na uszach wtedy było głównie 113 – świeżo wydane „Dans l'urgence” robiło dodatkowe emocje, a my rolowaliśmy gibony w tych rytmach na Placu Bastylii. Kozacki czas z przyjaciółmi. I dla mnie duże, fajne wejście w Paryż z niewymazywalnymi wspomnieniami.
Niewymazywalnymi?
A jak nazwać te wszystkie głupio-małolackie historie? Nie da się ich wymazać i zapomnieć nawet, jeśli były tylko… głupie i małolackie. (śmiech) Zresztą taki był dla mnie wtedy Paryż – wielobarwny i zmienny. Czerpałem z tego ile się da, bo to szczególnie właśnie w otulinie ówczesnego rapu te wszystkie elementy nabierały czegoś więcej. Diler witający cię na dworcu autobusowym jako pierwszy w Paryżu? Ça y est! A to tylko wstęp do dalszych wydarzeń, bo potem trzeba było dostawcę odwiedzać przed wyjazdem. I to na jego osiedlu! Było gorąco, jak ruszyła na nas ekipa jego koleżków. (śmiech) Pójść w koszulce Legii na Kop Of Boulogne PSG? Ça y est! I choć po drodze niektórzy myśleli, że jestem kibicem Saint Etienne, a na miejscu niektórzy zdradzali skinowskie orientacje, to skończyło się nawet kolorowo – haszem na tej trybunie. (śmiech)
Jakie wrażenie zrobiła na tobie architektura paryskich blokowisk?
Wiadomo, że znałem ją wcześniej z klipów czy filmów, ale dopiero wtedy mogłem potwierdzić swoje przypuszczenia, zaglądając tu i tam. Wiele osób mi płakało, że żyją w slumsach, że jest im ciężko. To zawsze jest jednak kwestia tego, kto i z czego robi jaki użytek – nawet niesamowite budynki mogą kryć w sobie niekoniecznie ciekawą ekipę. Widziałem bogactwo i biedę paryskich przedmieść, ale dopiero mieszkańcy zdradzą ci, jakie monstrum tworzą.
Mówiąc o paryskich blokowiskach, nie możemy przeoczyć filmu, który był na nich kręcony - „Nienawiść” Jak z perspektywy czasu oceniasz tę produkcję?
Zawsze mówię, że ten film ma duże znaczenie i po prostu warto go obejrzeć. Historia, zdarzenia, klimat, no i muzyka to rzeczy niepodrabialne, a same blokowiska dobrze oddają temat. One nie są tu złe ani super dobre – są tłem dla wydarzeń. To, co i jak się w nich dzieje, to dopiero odpowiedni sposób odczytania tego funkcjonowania. I po dziś dzień mogę ten film oglądać, ale mam wrażenie, że ci, którzy decydują o ich kształcie, nie widzieli go nawet raz. Efekt? Te same obrazki widzimy po dziś dzień.
Pozostając jeszcze w temacie „Nienawiści” – dwa lata temu ekipa Asap Mob nakręciła 12-minutowy klip, w którym występuje między innymi wspomniany przez ciebie na początku rozmowy, filmowy Said. „Money man” trafił w twój gust?
Owszem. Dla kogoś, kto zna „Nienawiść” to ciekawy smaczek i coś, co ładnie wykorzystuje formę, treści i aktorów. Ciekawy, z klimatem, ale i całą historią w tle. Wygląda trochę jak résumé jakiejś całości – taki typowy trailer. Niemniej powoduje... ciarki. Takie zwykłe, bo wywołane znakiem zapytania na temat finału. Znasz film, to wiesz, że dobrze nie będzie. Dobra rzecz, ale choć bardzo mi się podoba, „Nienawiści” nie przebija.
Pogadajmy jeszcze przez moment o klipach. Na początek o... twoim. Obrazek do „Nie mówię szeptem” był inspirowany klimatem Francji?
Koncept był wspólny, więc trudno tu doszukiwać się stricte francuskich naleciałości. Obraz tym bardziej nie zależał ode mnie, ale mnóstwo ujęć i pomysłów, które zobaczyłem dopiero na koniec, tak – całość wyszła w takim franko-klimacie. I bardzo się z tego cieszyłem i cieszę nadal, bo nie wystarczy tylko fascynować się Francją, czy naleciałościami, ale tworzyć te wszystkie sprawy po swojemu. Choćby te przejścia, podróże i miasto. Zwiedziłem swoje, a klip jest tego wszystkiego telegraficznym skrótem. Łezka się kręci przy ujęciach z klubu 1500m2, choćby dlatego, że już nie istnieje.
Mógłbyś wskazać teledyski, które powaliły cię na kolana, gdy je po raz pierwszy zobaczyłeś?
Mam swoich faworytów, głównie wśród staroci. (śmiech) Jak mnie dopadnie czas „francuz-video” to słucham i oglądam rzeczy, które pewnie znają wszyscy. Te klipy mają przecież swoje lata, ale są wciąż ze mną. Od czego bym zaczął? Ostatnio wróciłem do NTM i tu, uwaga „La Fievre” – czyli numer z 1995 roku. Nie może też zabraknąć „Pose Ton Gun” czy „That’s My People”, a zaraz po nich włącza mi się Oxmo Puccino i Kheopsa „Mama Lova”. To odpowiedni łącznik, by zacząć szperać w Marsylii. Więc wjeżdza IAM z „Petit Frere” czy „Je danse le mia”, Akhenaton z „Bad Boys de Marseille”, a za chwilę znów lecimy na północ i Saian Super Crew z „Raz de maree”, 113 z „Les Princes De La Ville”, albo Rohff i jego „94”. Potem znów na południe i włączam Fonky Family z „Art de Rue” lub Psy 4 De la Rime z ich hitem „Block Party”. Albo nuty wspominkowe, jak „Au bout de ton reve” K-Reen, czy występy na żywo – no choćby koncerty NTM czy samego Kool Shena z Zenith, albo ukochany występ Akhenatona i całej masy ziomeczków w dokach Marsylii. Więc tak skaczę czasami i odkrywam dzięki temu kolejne postacie. Seth Gueko i jego klimatyczny „Titi Parisien”, a tym bardziej Jazzy Bazz – jego numer „Ultra Parisien”, poświęcony paryskiemu PSG, robi klimat!
Aż mi się teraz przypomniał Kery James i jego „XY” w reżyserii Mathieu Kassovitza, widziałeś?
Jasne! Dobra rzecz. Fajna konstrukcja z dobrym finiszem, ale dla mnie to klip... na raz. Można ewentualnie komuś pokazać. Ale to w ogóle najfajniejsza rzecz – oglądanie klipów z kimś lub dla kogoś. Bo fajnie, żeby wiedza o Francji wciąż rosła. Moim takim faworytem jest „A chaque jour suffit sa peine” Nessbeala.