Want to see content from United States of America

Continue
Grenlandia Wschodnia
© Maciej Sodkiewicz
Eksploracja
Ludzie dalekiej północy, czyli jak żyją i mieszkają Inuici
Jak to jest mieszkać na Grenlandii? Zależy od punktu widzenia. Więcej dowiesz się w wywiadzie z osobą, która przez cztery lata poznawała Grenlandię i życie jej mieszkańców - Inuitów.
Autor: Krystian Walczak
Przeczytasz w 10 minPublished on
Ewa Banaszek i Maciek Sodkiewicz przez cztery lata eksplorowali wschodnie wybrzeża Grenlandii. Pływali tam stalowym jachtem, na którym wcześniej ustanowili rekord świata w żegludze na północ – docierając najdalej w głąb czapy lodowej pokrywającej biegun. Na Grenlandii ich celem było poznanie życia Inuitów w tych najbardziej oddalonych od cywilizacji osadach. Okazuje się, że z tą cywilizacją to nie do końca jest tak, że jej tam nie ma. Między innymi o tym porozmawialiśmy z Maćkiem, którego Inuici dopuścili do pomocy przy dzieleniu mięsa z upolowanego wieloryba.
Niedźwiedź polarny
Niedźwiedź polarny© Maciej Sodkiewicz

Życie na Grenlandii

Gdy wyobrazimy sobie globus i pomyślimy o Arktyce, mogłoby się wydawać, że jest ona na samej górze i wszystko inne jest na południe stamtąd. Co zatem znaczy wschód Grenlandii?
Grenlandia wschodnia to po prostu wschodnie wybrzeże tej wyspy. To jest fenomen. Nawet wikingowie, odkrywając Grenlandię, kolonizując te rejony, opłynęli wyspę od południa i wylądowali na zachodnim wybrzeżu. Klimat na zachodzie jest bardziej przyjazny – jest tam mniej lodu, więcej traw, więcej przestrzeni lądowej wolnej od lodu. Natomiast wschodnie wybrzeże Grenlandii, poprzez układ geograficzny, prądów morskich, klimatu, jest skute lodem przez 10 miesięcy w roku i niedostępne dla jakiegokolwiek transportu statkowego. Nie da się tam dotrzeć. Tworzy się pokrywa lodowa sięgająca nawet na 90-100 NM (mil morskich) od wybrzeża, czyli 180 km litego lodu, albo gęstego paku lodowego, przez który nawet statek się nie przebije. I przez to, to wybrzeże jest bardzo sterylne, niezmienione, jeszcze niezepsute przez turystykę. Nie ma tam hoteli, restauracji, ani knajp – a ludzi żyje tam bardzo niewielu. Cała populacja wschodniego wybrzeża Grenlandii to raptem 3000 osób.
Na wieloryby poluje się motorówkami
Na wieloryby poluje się motorówkami© Ewa Banaszek
Dlaczego eksplorowaliście te tereny aż cztery lata?
Postawiliśmy sobie taki cel, żeby dotrzeć do wszystkich osad ludzkich aktualnie zamieszkałych. Nie da się tego zrobić w trakcie jednego rejsu, bo nie zawsze warunki lodowe pozwalają dotrzeć we wszystkie miejsca. W pierwszym roku byliśmy na rekonesansie. Udało nam się dotrzeć do paru osad i dowiedzieć się, a to, że za tymi zwałami lodu jest osada, która ma 80 osób albo, że tam gdzieś jeszcze jest letni obóz myśliwych. Każda kolejna wyprawa poszerza horyzonty, daje wizję tego, że są jeszcze miejsca, gdzie można pogłębić eksplorację żeglarską. Dlatego to zajęło aż cztery lata.
Skóra niedźwiedzia
Skóra niedźwiedzia© Ewa Banaszek
Jak jest z docieraniem tam cywilizacji? Jak to wygląda?
Grenlandia jest terytorium autonomicznym Danii. Rządowi bardzo zależy na tym, by ten teren pozostał częścią Danii, żeby Inuici stamtąd nie wyjeżdżali. Żyją z zasiłków socjalnych i dostają socjalne domy budowane trochę na modłę skandynawską - ogrzewane w środku, z większością cywilizacyjnych udogodnień. To nie są igloo, namioty, ziemianki czy wigwamy, tylko normalne współczesne budynki. Choć nie do końca – nie ma na przykład wodociągów czy kanalizacji. Woda pitna jest w jednym miejscu na osadę, żeby nie zamarzała - codziennie trzeba sobie ją przynieść. Tak samo nie da się zrobić kanalizacji działającej przy mrozie rzędu -40 stopni Celsjusza. Odpływ ze zlewu to kolanko i rura wychodząca za dom, ścieki leją się po kamieniach i w naturalny sposób trafiają do morza. Grenlandczycy mają współczesne quady na lato czy skutery śnieżne na zimę, żeby się przemieszczać, ale dalej korzystają z psich zaprzęgów. Jest tam zasięg telefonii, działa internet. Mam tam przyjaciół, z którymi utrzymujemy kontakt - choć nie bezproblemowy. W najmniejszej z tamtejszych osad, Tiniteqilaaq, gdzie żyje 78 mieszkańców, przez trzy dni jest zasięg, ale potem przez półtora tygodnia go nie ma. Przyzwyczaiłem się, że jak się odzywam do Chiho, która jest pół-Inuitką, pół-Japonką, to odpowiedź przychodzi po dwóch, albo trzech tygodniach. Czasami idzie pod sklep, gdzie jest lepszy zasięg, żeby ściągnąć pocztę, a dwa tygodnie później wraca tam, żeby wysłać wiadomości, na które odpowiedziała w międzyczasie.
Statek przypływa dwa razy do roku
Statek przypływa dwa razy do roku© Ewa Banaszek
Jak najdalej na północ
Jak najdalej na północ© Maciej Sodkiewicz
To znaczy, że ludzie nie żyją tam już jak dawniej?
I tak i nie. Z jednej strony w każdej osadzie jest sklep - połączony z olbrzymim magazynem. Ale z drugiej strony dostawy do tego magazynu docierają raptem dwa razy w roku. Pierwszy transport przypływa w sierpniu, bo dopiero wtedy lody puszczają, a drugi – we wrześniu. Od września do następnego sierpnia trzeba się liczyć z tym, że nie przypłynie nic. W takiej osadzie są oczywiście i rodziny z małymi dziećmi. Jeśli w transporcie jesiennym nie przyjadą pampersy i mleko w proszku, przez dziesięć miesięcy nie będzie jak przewinąć i nakarmić dzieci. Kilaka lat temu rzeczywiście tak się zdarzyło i matki chciały po prostu rozszarpać zapominalskich marynarzy, bo nie miały w co dzieci przewinąć...
Trzeba polować, żeby przeżyć
Trzeba polować, żeby przeżyć© Ewa Banaszek
My mamy wielki problem, bo nam zamknęli sklepy na dwie niedziele w miesiącu. A teraz wyobraźmy sobie, że zaopatrzenia w naszym sklepie nie będzie ani za tydzień, ani za dwa… Kiedy zapytaliśmy, dlaczego w tej osadzie mieszka tylko 78 osób, odpowiedzieli, że okolica nie wykarmi więcej. Mimo że są dostawy, nie zdarzyło się, żeby jedzenia wystarczyło do wiosny. Myśliwi i tak muszą polować, bo na przednówku zawsze brakuje. Dlatego głównym wyposażeniem każdego domu jest wielka, skrzyniowa zamrażarka, w której trzeba zgromadzić tyle mięsa, żeby przetrwać, kiedy żywność w sklepie się skończy.
Zmiany klimatyczne nie są łatwo zauważalne
Zmiany klimatyczne nie są łatwo zauważalne© Maciej Sodkiewicz

Polowanie na wieloryby

Polują, a wy braliście udział w takim polowaniu?
Mieliśmy okazję obserwować polowanie z wody. Nie zabiorą Europejczyka na polowanie, bo my poruszamy się jak słonie – głośno, hałaśliwie, gadamy. Myśliwy musi być cichy i skupiony, żeby podejść zwierzynę – tego biały człowiek nie potrafi. Ale włócząc się po fiordach, któregoś razu trafiliśmy na polowanie na wieloryby. Na wodzie pojawiły się minke whale’e. Widzieliśmy jak małymi motoróweczkami zaganiają takiego wieloryba i jak rzucają w niego harpunem, a potem wiążą i w kilka łódek holują do osady. Obserwowaliśmy to wszystko starając się nie przeszkadzać, z dużej odległości.
Na polowaniu
Na polowaniu© Ewa Banaszek
Natomiast udało mi się uczestniczyć w wyciąganiu takiego wieloryba na plażę i ćwiartowaniu go, a potem w dzieleniu mięsa pomiędzy rodziny tych, którzy brali udział w polowaniu. To mocno niecodzienny widok. Chodziłem po osadzie i trafiłem na myśliwych mocujących się z cielskiem wieloryba, żeby wyciągnąć je na brzeg. W pierwszej chwili byłem intruzem, jak zobaczyli aparat, zaraz mówili „no photo, no photo” - mają złe doświadczenia z białymi, którzy najpierw nagrywają, fotografują, a potem robią wielki skandal z tego, że tamci polują na wieloryby. A dogadać się nie jest prosto, bo prawie nikt tam nie mówi po angielsku. Posługują się dialektem wschodniogrenlandzkim, oficjalny język to zachodniogrenlandzki, a duński to już jest dla nich język obcy. To pomyślmy, ile osób w Polsce, zwłaszcza na prowincji, mówi w trzech językach? I u nich tak samo jest z angielskim – to rzadkość.
Ćwiartowanie wieloryba
Ćwiartowanie wieloryba© Maciej Sodkiewicz
Potem się okazało, że moje ręce jednak by się przydały, żeby obrócić tego wieloryba. I wtedy znaleźli jednego, który zna parę słówek po angielsku – żeby się ze mną jakoś porozumieć. Ja oczywiście – że chętnie pomogę. On mi tłumaczył, że się ubrudzę, że jest krew... Więc podszedłem do brzegu, umyłem ręce w zimnej wodzie, i mówię zobacz, mi zimna woda nie przeszkadza. Na jachcie nie mamy też ciepłej, więc jesteśmy trochę zahartowani i przyzwyczajeni do spartańskich warunków. Od słowa do słowa w końcu przekonali się. Zrobili dwa nacięcia w skórze wieloryba, które stanowiły uchwyty na ręce, dzięki czemu można było go odwrócić na drugą stronę.
Dobro odnawialne?
Dobro odnawialne?© Ewa Banaszek
Na końcu za mój wkład dostaliśmy prezent - wór mięsa, chyba z osiem kilo najlepszego kawałka wyciętego z okolic kręgosłupa. Stekowe mięso, piękne, konsystencją bardzo przypominające wołowinę. Protestowałem, że to rzadkie mięso, pytałem: nie szkoda ci? A on mówi: słuchaj, ty masz na łódce ludzi. Jak ja ci nie dam tego mięsa, to ty pójdziesz do sklepu i kupisz - na przykład kurczaka. Wieloryba to ja sobie złowię drugiego. A jak ty mi wykupisz kurczaka, to moja rodzina do wiosny nie będzie miała kurczaków - więc ja ci wolę oddać wieloryba. Grenlandczycy mają inną perspektywę. Sklep traktują jako dobro nieodnawialne, a wieloryb – czy cokolwiek co upolują – to dla nich zasób odnawialny.
Tam wieloryb jest łatwiej dostępny niż kurczak
Tam wieloryb jest łatwiej dostępny niż kurczak© Karolina Bochenek
Jednocześnie ich prawo zwyczajowe budzi mój ogromny szacunek. Wieloryb jest własnością myśliwych tylko przez pierwsze 24 godziny. Jeżeli będzie za duży, albo nie zdążą go podzielić, potem może przyjść dowolna osoba z osady i wyciąć sobie jakąś jego część. Chodzi o to, żeby nic się nie zmarnowało – po dwóch dniach zostaje szkielet i fiszbiny. Nie zdarzają się sytuacje, jakie widziałem, kiedy spotkałem norweski kuter wielorybniczy. Okazało się, że Norwedzy łowią na potrzeby Japończyków. Łapią wieloryba, a Japończyk wybiera sobie niektóre fragmenty i wysyła do Japonii na jakieś sushi – resztę wyrzucają do morza. I dopiero to jest paskudne. Skoro wieloryby są rzadkie, to przynajmniej jak najmniej powinno się marnować, wyrzucać.
W drodze na północ
W drodze na północ© Karolina Bochenek
Góry lodowe przybierają niesamowite kształty
Góry lodowe przybierają niesamowite kształty© Maciej Sodkiewicz
Czy cztery lata to jest dostateczny czas, żeby zauważyć wyraźne zmiany spowodowane ociepleniem klimatu?
Z punktu widzenia Inuity, żeglarza czy nawet dużego statku, który ma tam przypłynąć, sytuacja lodowa nie zmienia się tak bardzo. To, czy pokrywa lodu ma cztery metry grubości, czy trzy i pół, nie robi różnicy. Wystarczy żeby lodu było 20 czy 30 centymetrów, a statek z zaopatrzeniem już nie przepłynie. Podczas pierwszych wypraw w ramach naszego projektu Lodowe Krainy, chcieliśmy ustanowić rekordu świata w żegludze jachtem sportowym na północ bez zimowania w lodzie. To nam się udało w 2015 roku na północ od Spitsbergenu, już w zasadzie w rosyjskiej Arktyce. Przekonaliśmy się wtedy, że globalne pomiary robione przez naukowców, a sytuacja lodowa w danym miejscu – to dwa odrębne światy. Naukowcy mówią, że lodu w Arktyce jest mniej, że jest on cieńszy. Ale przez to łatwiej spływa z prądami na południe i dostępność żeglugowa fiordów Wschodniej Grenlandii wcale się nie poprawia. Nie ma takich zmian, które by było widać gołym okiem.
Życie na Grenlandii
Życie na Grenlandii© Maciej Sodkiewicz
Mnie na Grenlandii uderzyła inna sprawa. Najdalej położona na północ osada to Ittoqqortoormiit - Grenlandczycy już tak mają, że lubią sobie swoje głoski podwoić, albo potroić, więc nazwa jak się ją czyta jest strasznie długa. Jak byłem tam pierwszy raz, liczyła 500 osób. W tej chwili jest już tylko 370 mieszkańców. A było to między 2014 a 2017, akurat przez dwa sezony tam nie byłem. Wracasz po trzech latach i okazuje się, że jest o jedną czwartą ludzi mniej – to już widać. Część wyjeżdża do Danii, czy na zachodnie wybrzeże i już nie chce wracać, ale też co roku jest kilka samobójstw, bo ludzie nie radzą sobie z depresją. Jak się z nimi rozmawia, okazuje się, że dużą rolę niestety odgrywa internet. Starczy sięgnąć po smartfona, żeby zobaczyć, jak żyją rówieśnicy w Kopenhadze, gdzie są zawsze pełne sklepy, dyskoteki, praca, gdzie tak łatwo podróżować... A na Grenlandii tak naprawdę nie ma nic, beznadzieja. To powoduje depresję. A w miejscu, gdzie o sztucer łatwiej niż o kurczaka – nie mówiąc o psychoterapeucie - co jakiś czas ktoś odbiera sobie życie.
Piękny widok. Czy mając go na co dzień nie znudzi się za bardzo?
Piękny widok. Czy mając go na co dzień nie znudzi się za bardzo?© Maciej Sodkiewicz
Eksploracja
Żeglarstwo