Jak zdefiniowałbyś czarny swing?
To cząstka elementarna flow, którą odnalazłem, praktykując nawijki. Żaden naukowiec nigdy nie studiował fizycznego aspektu mojej teorii, ale moim zdaniem właśnie to, czy masz w sobie czarny swing, weryfikują występy na żywo. Chciałbym kiedyś przeprowadzić dogłębne badania dotyczące ludzkiego flow podczas rapowania, których wyniki w jasny sposób przedstawiałyby różnice matematyczne między słabymi a dobrymi raperami. Nie mam na myśli oczywiście treści, które przekazują w kawałkach. Namawiam naukowców do zagłębienia się w ten pomysł. Mam nadzieję, że to, co odkryją nazwą cząstką czarnego swingu.
W tytułowym singlu mówisz, że jesteś dziwnym typem, który kręci dziwny sound… Można się zatem bez problemu domyślić, jaki jest twój debiutancki album. (śmiech)
„Czarny swing” to zbiór singli, którego wspólnym mianownikiem jest bardziej forma i brzmienie, niż same treści – choć kilka numerów tekstowo nieco do siebie nawiązuje. Większość płyty wyprodukował Atut. Numery, które wyszły spod rąk innych producentów, stanowią na płycie miejsce do złapania delikatnego oddechu. Jeśli ktoś lubi moją elektroniczną twórczość, to po odsłuchu powinien być zadowolony, ale nie będą zawiedzeni także ci, którzy lubują się w oldschoolowych smaczkach. Pomieszałem na niej wszystko, co tylko się dało: 2step, bassline, drum and bass, hip-hop, house, trap, grime i lo-fi. Myślę, że stworzyłem dobry materiał, który sprawdzi się na koncertach i soundsystemach. Czuję też, że kilka numerów spodoba się DJ-om i będą je grać na różnych imprezach – od klubów, w których lecą hity z Eski, aż po zadymione basowe piwnice. Mam nadzieję, że mimo obecnej sytuacji geopolitycznej przeżyjemy piękne lato, grając te dźwięki w plenerach.
Skąd pomysł, by stworzyć taki muzyczny miszmasz? Dlaczego nie chciałeś pójść w jednym konkretnym kierunku?
Chyba od zawsze działam w taki sposób. Kiedyś byłem zamknięty tylko w hip-hop, ale odkąd usłyszałem dubstepy, to mocno otworzyłem się na elektronikę, choć do techno czy psychodelic trance'ów nadal nie umiem się przekonać. Słucham dużo muzyki, która wielu ludziom wydaje się asłuchalna. Ten miszmasz, o który pytasz, wynika z wielu moich zajawek muzycznych. Uznałem, że skoro debiutuję na rynku, to muszę je wszystkie zaprezentować. Cieszę się, że spotkałem na mojej drodze Atutowego, bo dla mnie jest geniuszem. Można powiedzieć, że jest producentem, którego potrzebowałem od dawna, ponieważ mało kto potrafi przełożyć moje wizje i pomysły na projekt w taki sposób, jak on. Sam też robię bity, więc zdarzało się nawet tak, że przeklejaliśmy jakieś pomysły z moich wcześniejszych projektów. Atut bardzo szybko zaraził się brzmieniem, które mu pokazałem i teraz regularnie je katuje. Uważam, że aby robić jakiś gatunek muzyczny zgodny ze standardami, to trzeba być z nim mocno osłuchanym. Przyznaję, że nie było łatwo wyciągnąć brzmienia, które ostatecznie stworzyliśmy, gdyż Atut kręcił takie rzeczy po raz pierwszy. Na szczęście jest turbo talentem i wszystko się udało. Jeśli chodzi o resztę muzyki... Od Sokosa mam bit z paczki, z Nocnym przecięliśmy się gdzieś w studiu, a Persiwo zrobił lepszy remix niż oryginał. Z kolei z Knapem, Deemzem i Kierasem również spotkałem się spontanicznie w studiu. Wszystkie numery, które weszły na album, jeszcze w listopadzie były na totalnie innych bitach. W pewnym momencie poczułem potrzebę zmian, bo na niektóre z nich straciłem po prostu zajawkę.
Zdajesz sobie pewnie sprawę z tego, że takie brzmienia, jakie oferujesz, nie są u nas w tej chwili szczególnie popularne.
No właśnie chyba średnio zdaję sobie sprawę z tego, co dziś jest popularne. Rap w naszym kraju jest dziś ogólnie wiodącym gatunkiem, ale to od słuchaczy zależy, w jakiej formie lubią go słuchać. Widzę, że większość woli chyba katować to samo w nieskończoność, a my robimy muzykę dla mniejszego grona – takiego, które ma swój gust, szuka mniej oczywistych rozwiązań i muzyki słucha świadomie. Już od kilku lat próbuję robić, co w mojej mocy, by spopularyzować w Polsce brzmienia brytyjskie. Pięć lat temu mówiłem, że jest na to dobry moment, bo ludzie mają dość trapów ze Stanów. Okazuje się, że miałem rację, bo dziś Skepta czy Stormzy zapełniają u nas duże sale koncertowe. Nie liczę na to, że kiedykolwiek w Polsce będzie wielki boom na grime czy UK garage wśród słuchaczy rapu. Bardziej liczę na stopniowe poszerzanie grona odbiorców, będąc ciągle konsekwentnym artystą. Ja nie celuję swoją muzyką do dzieci słuchających polskiego rapu. Moich słuchaczy (podobnie jak mnie) cechuje konsekwencja, mojej muzyki nie słuchają sezonowcy. Jestem w ogóle ciekaw, ilu ludzi, którzy byli na koncercie Stormzy'ego w Warszawie, słucha mojej muzyki, albo chociaż wie o moim istnieniu. Przyznaję, że nie słuchałem jego nowego albumu, ale z relacji wiem, że jest ona bardziej popowa niż grime'owa. Nie zmienia to jednak faktu, że ja – jako jeden z niewielu przedstawicieli tego gatunku – chciałbym mieć pierwszeństwo w graniu przed nimi supportu. To jedna z opcji na spopularyzowanie u nas tej muzyki. Oczywiście nie chcę mieć monopolu na grime. Ludzie, którzy robią u nas takie duże bookingi, raczej mnie olewają. Dlatego dzieciaki może i pójdą na koncert Skepty, ale niestety nie dowiedzą się, że u nas też ktoś robi takie brzmienia.
I nie jesteś też jedynym raperem, który próbował popularyzować te brzmienia w naszym kraju…
Było trochę takich raperów, ale duża część z nich potraktowała to jako jednorazową przygodę. Często rapowali na bitach, które tylko z pozoru były grime'owe. Scena grime'owa w naszym kraju nigdy nie istniała. Nawet jeśli miała szansę zaistnieć, to szybko poróżniły nas ciężkie charaktery. Szkoda, bo powinniśmy iść wspólną drogą, a nie dzielić się na obozy. Wiadomo, że najbardziej jaram się tymi graczami, z którymi wspólnie pracowałem. Wydaje mi się, że w Polsce tylko garstka ma w sobie cząstkę brytyjskiego flow. Mam oczywiście na myśli takich gości jak: Ginger, Wuzet, Breku, Kasierr, HudyHary, czy Przemo, Sero, Powietrzny, FS Dan i Hedo. Większość z nich, na co dzień przebywa w Wielkiej Brytanii i niestety rzadko działają. Uważam, że pisanie zwrotek w języku polskim w stylu podobnym do tych angielskich nawijek jest bardzo trudne, należy dużo trenować i słuchać tej muzy, by robić to na wysokim poziomie. Czasem odnoszę wrażenie, że ludzie boją się lub nie do końca są zdecydowani, czy chcieliby poświęcić się temu stylowi, bo - tak jak mówiłem wcześniej - nie jest to łatwa droga.
A gdybyś ją miał ułatwić? Potrafisz wskazać taki grime’owy zestaw dla początkujących?
Polecam szukanie muzyki na własną rękę, to bardzo rozwija! Kiedy szukamy muzyki sami, stajemy się o wiele bardziej świadomi tego, jaki rzeczywiście mamy swój gust. W czasach serwisów streamingowych takie „wirtualnie diggowanie” jest łatwe i przyjemne, a jeśli ktoś chce iść głębiej, to polecam Soundcloud, bo tam naprawdę można odkryć mnóstwo dobrej muzyki, której nie ma na YouTube i Tidalu. Kiedy słyszę jakiegoś artystę po raz pierwszy i jestem zajarany jego twórczością, to nie mogę się oprzeć i sprawdzam o nim wszystkie informacje! W ten sposób mogę płynąć w nieskończoność, bo nawet jeśli mam w małym palcu jakiś gatunek muzyczny, to zawsze znajdę w podziemiu jakiegoś muzycznego, schowanego na Soundcloudzie, wariata, którego muzyka mnie oczaruje. Ja swoją przygodę z grimem zacząłem od oczywistych ksywek. Później okazywało się, że stoi za nimi kilku kozackich raperów i producentów. Tak np. miałem ze Skeptą i jego ekipą. Wystarczy sprawdzić dyskografię jednego znanego gościa i idąc po nitce do kłębka, na pewno trafi się na coś ciekawego. Czasami bywa tak, że ten kłębek nie istnieje. (śmiech) Ważne są także podcasty z radia BBC 1 Extra czy Rinse FM, które pomagają skumać vibe kultury soundsystemowej.
Raperem, jarającym się w naszym kraju grimem jest Pezet. Wspólna miłość pomogła przy pracy nad remiksem „Powiedz na osiedlu”?
Z naszej rozmowy wynika, że Pezet śledzi moją twórczość od czasów Mordor Muzik. Jestem przekonany, że gdyby moje działania mu nie odpowiadały, to numer nie wszedłby na płytę z remiksami. O samej akcji dowiedzieliśmy się z Atutem z innego źródła i właściwie zrobiliśmy remix, nie pytając nikogo o zgodę. Gotowy kawałek wysłałem do Onara i... poszło. Choć na początku nie byłem pewien, czy trafi w ich gusta. Temat nakręcił Mateusz Natali, który chciał, by uczestnicy ostatniej edycji Młodych Wilków stworzyli własną wersję. Reszta uczestników akcji Popkillera podeszła do tematu raczej bez entuzjazmu, więc stwierdziłem, że nie ma co czekać i ugryzłem temat po swojemu. Zresztą, na samym początku pomyślałem, że jeśli wchodzę w ten temat, to najlepiej jak od A do Z będzie to tylko moja interpretacja. Nie ukrywam, że remix dla Płomienia 81 to duża sprawa. Pamiętam, że kiedy wyszedł oryginalny kawałek miałem z 10 lat. Dwa lata później w moim rodzinnym Gnieźnie wisiały plakaty promujące ich koncert, a ja już wtedy bardzo jarałem się tym utworem. Pamiętam też ich beef z TDF-em, który mocno przeżywaliśmy na przełomie podstawówki i gimnazjum.
W remiksie wspominasz, że „raperzy są wczuci jak w GTA 5”. Chciałeś podkreślić, że w polskim rapie wciąż do pewnych spraw podchodzi się zbyt poważnie?
Nie do końca. Polski rap kojarzy mi się z gadką o „ku*wach, prochach, burdach, konfidentach i glockach". Tu już nawet nie chodzi o to, czy raperzy mówią prawdę o swoim życiu. Ważne, by umieli spojrzeć z czystym sumieniem w oczy sobie i swoim bliskim. Trzeba brać pod uwagę, że niektórych artystów słuchają też dzieciaki z podstawówki, które dopiero uczą się świata. Nie ma to dobrego wpływu na ich system wartości, bo one przecież chcą być tacy, jak ich idole – nie jest to żadnym odkryciem. Wielu raperów mówi tylko o takich tematach, bo to zawsze się dobrze sprzedaje i ma odbiorców.. Dzieci chcą tego słuchać, ale często przekładają to na swoje życie, a to może przyczynić się w jakimś stopniu do tworzenia patologii.
Nie masz sobie nic do zarzucenia w tej kwestii?
Nie jestem w tej sprawie wzorem do naśladowania, bo przecież też dużo rapuję o alkoholu i jointach, ale żaden ze mnie hardcore'owiec. Daleko mi do tego i uważam, że najgorsi są ci, którzy na takich pozują, a w codziennym życiu są łagodni jak owieczki. Poza tym umówmy się - mojej muzyki nie słuchają uczniowie z podstawówki. Możliwe też, że teraz zbyt mocno wczuwam się w temat, ale chodzi mi po prostu o to, byśmy wszyscy brali odpowiedzialność za słowa, jakie wrzucamy do kawałków. Swoją drogą, sam słuchałem Nagłego Ataku Spawacza, jak miałem siedem lat. Nie stałem się dzięki temu mądrzejszy. (śmiech)
Głupszy chyba też nie. Chciałem jeszcze podpytać o to spoglądanie bliskim w oczy. Ty nigdy nie miałeś z tym problemu?
Zawsze obracałem się wśród ludzi, którzy prędzej strzeliliby mi liścia w twarz, niż zaakceptowali kłamstwo w moich tekstach. Nigdy nie musiałem nikomu z moich bliskich tłumaczyć się w stylu: „nie rozumiesz, przecież to tylko kreacja i fikcja literacka”, bo ktoś zauważył, że mój rap nie ma pokrycia w rzeczywistości. Jest odwrotnie. Ludzie, którzy są obok mnie, cenią we mnie to, że nikogo nie udaję. Świat raperów to chyba taki trochę równoległy wszechświat przenikający się z rzeczywistością zwykłych zjadaczy chleba. Żyjemy w swoim świecie i udowadniamy sobie nawzajem, kto jest lepszy, kto ma droższe ciuchy – zwłaszcza my, młodzi raperzy. Trochę to infantylne. Ta infantylność najbardziej rzuca mi się w oczy, gdy latamy po mieście z kamerą, kręcąc klip. Czuję wtedy, że ludzie mijający nas, w głębi duszy myślą sobie coś w stylu: „weź ty gówniarzu się za normalną robotę, a nie machasz łapami do kamery pod mostem, jak jakiś małpiszon”. Mam na pewno kilka linijek, których bym dziś nie powiedział. Pierwsza, która przychodzi mi teraz do głowy, to ta o paleniu z numeru „22”. Nie to, że skłamałem, bo wtedy serio w ogóle nie jarałem, ale numer wyszedł dwa lata później i zmieniła się moja perspektywa. Gdybym miał pominąć takie mikro kwiatki, to czuję, że mam czyste sumienie. Czasem tylko mama się martwi, że za dużo piję, bo dość często o tym mówię w kawałkach. Jej zmartwienie to jest najgorsza rzecz, którą wywołują moje teksty.
Jak ona reaguje na twoje nagrania?
Rodzina wspiera mnie w zasadzie od początku. Wiadomo, że przez pierwsze lata nie brali na poważnie tego, co robię. Musieli na początku wykazać się dużą cierpliwością, gdy w moim pokoju przesiadywało dwunastu ziomali z osiedla, z którymi robiłem muzykę, piłem piwka i dudniłem basami. Na szczęście moi rodzice zawsze byli na tyle wyluzowani, że nigdy nie miałem żadnych problemów z tego powodu. Z czasem było trochę gorzej, bo olałem szkołę, a z tego rapu to raczej pieniądze były marne. Dlatego brałem się za różne roboty, by nie zostać pasożytem. W wieku 17 lat pracowałem nawet na budowie w Anglii przez dwa miesiące. Dziś są raczej spokojniejsi, bo widzą, że to wszystko idzie w dobrym kierunku. Chociaż nie ukrywam, że mama i tak raz na jakiś czas przypomina mi o ukończeniu szkoły, bo „nigdy nie wiadomo, co to będzie”... I w sumie ma rację. Słuchają oczywiście moich numerów, podobają im się. W końcu to po nich mam dobry gust muzyczny. (śmiech) Wydaje mi się, że poza moim rapem innego nie słuchają. Chociaż po nich to się można wszystkiego spodziewać, bo, jak na swój wiek, mają mocno liberalne podejście do życia. Z czego jestem mega dumny.
Praca na budowie chyba dość szybko ustawiła cię do pionu?
Uzależniłem się w niej od szlugów. (śmiech) Ale i nauczyłem takich przyziemnych rzeczy – obsługa wiertarki, jak kłaść dachówkę i że lepiej nie wyciągać, przy trzydziestu stopniach, waty szklanej z dachu stuletniego szeregowca, mając łysą banię. (śmiech) Praca na pewno sprawiła, że nabrałem szacunku do pieniądza. Przy okazji także do ciężkiej pracy moich rodziców, którzy całe życie sami, od zera, tyrali na to, co mają teraz. Dzieciakom w liceach często wydaje się, że wszystko spada z nieba, a hajsy rosną na drzewie. Mnie chyba też się tak wydawało, ale na szczęście szybko dojechała mnie rzeczywistość. Nie mam zamiaru teraz opowiadać, że miałem ciężko w życiu, bo tak nie było – w moim domu nigdy nie brakowało podstawowych rzeczy, a rodzice co by się nie działo, zawsze ogarniali wszystko, jak trzeba. Bardzo nienawidziłem szkoły, bo nie umiałem za nic odnaleźć tam czegoś dla siebie. W momencie, kiedy nagrałem pierwszy numer w życiu, wiedziałem, że chcę robić muzykę i z niej uciekłem. Pamiętam, jak wychowawczyni w liceum powiedziała mi w twarz, że nigdy nie zarobię pieniędzy na muzyce i żebym wybił sobie to wszystko z głowy… zadziałało to na mnie zupełnie odwrotnie.
Co byś wspomnianej nauczycielce dziś powiedział?
Nie jestem mściwy. Jej wróżba finansowo-karierowa dotycząca mojej osoby już w żaden sposób mnie nie motywuje do działania. Nie to, żebym chciał w jej kierunku rzucać jakieś konkretne słowa, bardziej do wszystkich pedagogów i rodziców. Wolałbym, by nigdy nie wróżyli przyszłości dzieci z fusów i nie zabijali w szkołach indywidualności. Warto dostrzegać w dzieciach małe szczegóły, którymi wyróżniają się na tle innych i w te szczegóły inwestować. Wiem, że gadam teraz jak jakiś psycholog, ale bardzo dobrze pamiętam swój szkolny czas i wiem, że niestety nadal dzieje się tam to samo. Nie chcę, by ludzie podobni do mnie byli nieszczęśliwi, bo mają mniej odwagi i boją się podjąć ryzyko, a przecież dorośli mogą im pomóc, chociażby w nabraniu pewności siebie. Ja chciałbym kiedyś zarobić na muzyce tyle, by móc w jakiś symboliczny sposób – jakieś wakacje w ciepłym kraju – podziękować moim rodzicom i siostrze za pomoc, którą od nich otrzymałem.
2 min